Chaos

Zawieszone, przełożone, odwołane… Światowy sport został storpedowany przez koronawirusa. W najbliższym czasie nie odbędą się żadne większe imprezy. Stanęły w miejscu rozgrywki w najważniejszych ligach piłkarskich, nie gra koszykarska NBA, czy hokejowa NHL, nie wystartował sezon F1, skoczkowie narciarscy przedwcześnie zakończyli zmagania, nie odbędą się zaplanowane turnieje tenisowe… Pod wielkim znakiem zapytania stoi EURO 2020, a także letnie Igrzyska Olimpijskie w Tokio. Straty finansowe szacowane są w setkach milionów dolarów. Niemniej jednak trudno sobie wyobrażać, żeby w obliczu tak poważnego zagrożenia, ktokolwiek miał ochotę ekscytować się sportem.
Sytuacja, z którą mierzy się całe sportowe środowisko, jest bezprecedensowa. W ślad za Włochami, którzy jako pierwsi zostali zmuszeni do zawieszenia wszelkich rozgrywek, podążyły kolejne kraje. W ostatnich dniach zapanował ogromny chaos informacyjny. Pojawiało się mnóstwo plotek, a często zawodnicy, dziennikarze i kibice do ostatnich chwil nie wiedzieli, czy zaplanowane wcześniej zawody będą miały miejsce.
Rozgrywki piłkarskiej Ligi Mistrzów, a dokładniej cztery rewanżowe mecze 1/8 finału, udało się jeszcze przeprowadzić. W Paryżu i Walencji zagrano przy pustych trybunach, z kolei w Lipsku i Liverpoolu na stadiony wpuszczono fanów. Zwłaszcza ten drugi przypadek wzbudził masę kontrowersji. Do Anglii dostało się 3 tysiące (!) kibiców Atletico Madryt. Stolica Hiszpanii jest jednym z największych ognisk, gdzie szaleje koronawirus. Dzień po meczu liczba zakażeń w Liverpoolu zaczęła drastycznie się zwiększać. Organizatorzy wznieśli się na szczyt nieodpowiedzialności. Dlaczego fani Atletico bez większych kłopotów przylecieli na Wyspy, skoro w Madrycie, jak i innych hiszpańskich miastach, już wcześniej zamknięto stadiony? Ich „wizytę” w Liverpoolu nazwano sprowadzeniem tykającej bomby. Wymowna scena miała miejsce po golu, który ostatecznie przypieczętował awans gości do kolejnej rundy (choć na dziś trudno przypuszczać, że tegoroczną edycję Champions League uda się dokończyć). Alvaro Morata popędził w stronę sektora gości, padł na kolana i zaczął modlić się za swoich szalejących i ściskających się w euforii fanów. Chociaż UEFA długo zapewniała, że zrobi wszystko, aby nie zahamować rozgrywek, w końcu również się ugięła, podając – póki co – komunikat o zawieszeniu dalszych meczów. Zanim jednak doszło do tej decyzji, europejska centrala zdążyła się poważnie skompromitować. Jak donoszą sportowe media, UEFA miała wyjść z nieoficjalną propozycją do włoskich klubów, żeby te same zrezygnowały z dalszego uczestnictwa w rozgrywkach. Włosi nie przystali na skandaliczną „walkowerową ofertę”, lecz zaapelowali o odwołanie futbolowych zmagań.
Olbrzymia fala krytyki spłynęła także na dwa kraje, gdzie pieniądze w futbolu są największe w Europie. Angielska Premier League i niemiecka Bundesliga, jeszcze w piątek rano (wieczorem miało dojść do pierwszych meczów) utrzymywały, że zamierzają względnie normalnie przeprowadzić ligową kolejkę (gdzieniegdzie zapowiadano jedynie zamknięcie stadionów dla kibiców). Nawet komunikaty o kolejnych kwarantannach w poszczególnych drużynach nie były wystarczające. Taka sytuacja dotknęła m.in. część zespołu Bournemouth, w tym polskiego bramkarza, Artura Boruca. Dopiero potwierdzona informacja, że zarażony wirusem jest Mikel Arteta, trener Arsenalu Londyn, okazała się decydująca i mecze zawieszono. W Niemczech zamieszanie trwało jeszcze dłużej, choć już w poprzednich dniach pojawiały się doniesienia o chorych zawodnikach z Hanoweru, czy o zarażonym trenerze i piłkarzu z SC Paderborn. – To szaleństwo! Przestańcie się wygłupiać i zejdźcie na ziemię. Są w życiu rzeczy ważniejsze niż sport! – pisał na Twitterze w dramatycznym apelu do związkowych władz gracz Bayernu Monachium, Thiago Alcantara. Wcześniej w podobnym tonie wypowiedział się słynny włoski napastnik, Mario Balotelli: – Zatrzymajmy ligę! Czy naprawdę potrzebujecie więcej powodów?! Przestańmy grać! Żadne pieniądze nie są tego warte, musimy się obudzić. Nikt z nas nie chce teraz podróżować, mieszkać w hotelach, czy wychodzić na boisko. Nie chcę, aby moja matka, z którą prawie codziennie jem śniadania, złapała coś ode mnie. W końcu jednak futbol w większości europejskich lig zahamował. Jak donosi hiszpański dziennik „Marca”, brak wpływów z meczów może oznaczać nawet 700 milionów euro strat dla klubów. Część z nich staje w tym momencie przed widmem bankructwa.
Wszystko wskazuje na to, że zaplanowane od 12 czerwca EURO 2020 (gospodarzami miało być 12 europejskich miast, a w Rzymie miał się odbyć mecz otwarcia) również nie dojdzie do skutku. Piłkarska centrala nadal nie podjęła ostatecznej decyzji, ale trudno wyobrazić sobie, żeby setki tysięcy kibiców miały przez miesiąc podróżować w ślad za swoimi drużynami po całym kontynencie. A granie bez kibiców mija się z celem. Podobny problem ma Międzynarodowy Komitet Olimpijski. 24 lipca w Tokio teoretycznie ma ruszyć największa sportowa impreza świata. Teoretycznie, gdyż obecnie nie ma nawet możliwości dokończenia zawodów, które kwalifikowałyby sportowców do udziału w olimpiadzie. Mimo to zarówno japoński rząd, jak i prezydent MKOL-u, Thomas Bach, mówią, że przełożenie Igrzysk nie wchodzi w grę. – Owszem, będziemy słuchać rekomendacji Światowej Organizacji Zdrowia, lecz w tym momencie nie widzę większych przesłanek, żeby odwołać Igrzyska – stwierdził Bach.
Inaczej zagrożenie rozprzestrzeniania się koronawirusa potraktowano w skokach narciarskich, gdzie sezon zakończono z dnia na dzień, a dotychczasową punktację uznano za ostateczną. Puchar Świata i Kryształowa Kula trafiły w ręce Stefana Krafta. Odwołano Mistrzostwa Świata w Lotach Narciarskich w słoweńskiej Planicy, oraz konkursy w ramach norweskiego „Raw Air”. Triumfatorem przerwanego cyklu został Kamil Stoch. Również tenisistów wysłano na przymusowe „urlopy”. Przynajmniej do 20 kwietnia nie odbędzie się żaden turniej organizowany pod patronatem Międzynarodowej Federacji Tenisowej. Nie doszły zatem do skutku prestiżowe mistrzostwa w Indian Wells w Kalifornii. Także wątpliwa wydaje się tegoroczna organizacja paryskiego turnieju Roland Garros (od 24 maja), zaliczanego do Wielkiego Szlema.
W połowie marca miał wystartować nowy sezon Formuły 1. Kiedy McLaren w czwartek wieczorem poinformował, że jeden z członków ekipy jest zarażony koronawirusem, rozpoczęły się gorączkowe narady, jak potraktować tę informację. Co szokujące, spora część działaczy domagała się normalnego przeprowadzenia Grand Prix Australii. W tym wypadku również odwołanie widowiska oznaczało przepotężne straty pieniężne dla motorsportu. Niestety, z ogłoszeniem ostatecznej decyzji zwlekano na tyle długo, że w piątek rano kibice w Australii, gdzie miał odbyć się inauguracyjny wyścig, tłumnie zjawili się pod bramami toru Albert Park. Dopiero po kilku godzinach ogłoszono, że tor pozostanie zamknięty. Przełożono także (na nieokreślony termin) dwa kolejne wyścigi GP Bahrajnu i GP Wietnamu. Kiedy najszybsi kierowcy świata wrócą do ścigania? Nie wiadomo.
Tak samo, jak nie wiadomo, na ile szybko rozprzestrzeniający się wirus, wpłynie na przyszłość sportu. Najpierw musimy wspólnie wygrać ten najważniejszy w 2020 roku mecz. Zwyciężyć w szalenie trudnym starciu z koronawirusem!