Do Wisły na skoki. Służbowo.

Wystartował Puchar Świata w skokach narciarskich. Po raz czwarty z rzędu inauguracja sezonu odbyła się w Wiśle. W drużynowej rywalizacji najlepsi okazali się Austriacy, wyprzedzając Niemców i Polaków. Dzień później, w zawodach indywidualnych, zwyciężył Markus Eisenbichler. Najwyżej z Biało-Czerwonych uplasował się Piotr Żyła (6 miejsce). Z powodu pandemii wyniki zeszły jednak na dalszy plan. Sport bez kibiców, a zwłaszcza skoki narciarskie w Polsce, potężnie tracą na swoim uroku. Ale czy faktycznie weekend pod skocznią im. Adama Małysza odbył się w ponurej, pełnej koronawirusowych obostrzeń atmosferze?

Na początku listopada tradycyjnie składam wniosek o akredytację na zawody Pucharu Świata w Wiśle. Do rodzimej miejscowości Adama Małysza jeżdżę regularnie, od jesieni 2017 roku, czyli od momentu, gdy Wisła zaczęła organizować prestiżowe, inauguracyjne konkursy. Błyskawicznie otrzymuję maila zwrotnego: – Restrykcje sanitarne wynikające z sytuacji epidemicznej powodują, że liczba dostępnych akredytacji dla przedstawicieli mediów będzie mocno ograniczona… Dzwonię do rzecznika prasowego zawodów, Sławomira Rykowskiego, który tłumaczy mi, że organizatorzy znaleźli się w niezwykle trudnej sytuacji i nie może mi niczego obiecać. Między słowami wyłapuję, że tym razem będę musiał obejść się smakiem. Pierwszeństwo będą miały chociażby telewizje, przeprowadzające relacje na żywo. Pozostaje mi zaczekać do 12 listopada na decyzję. Zaskoczenia nie było, mój wniosek odrzucono.

W międzyczasie premier Mateusz Morawiecki na specjalnej konferencji ogłasza, że jako naród musimy być solidarni i podjąć zdecydowane kroki w walce z niesłabnącym, śmiercionośnym wirusem. Zapowiada kolejne obostrzenia, które mają uderzyć m.in. w turystykę. Słyszę, że przynajmniej do końca listopada zamknięte zostaną wszystkie hotele w Polsce. Jedynym wyjątkiem: podróże służbowe. Z ciekawości sprawdzam jak wygląda dostępność pokoi w wiślańskim, 4-gwiazdkowym „Hotelu Gołębiewski”. To tam zawsze meldują się skoczkowie z całego świata, spora część dziennikarzy, a także mnóstwo kibiców. W poprzednich latach znaleźć miejsce w „Gołębiewskim”, na kilkanaście dni przed Pucharem Świata, graniczyło z cudem. Tymczasem, w 2020 roku, bez najmniejszego problemu rezerwuję weekendowy pobyt. Sukces!

– To będzie tragedia. Do Wisły nie przyjedzie nikt i nawet najłagodniejsze szacunki mówią o stracie kilku milionów złotych. Przyjemnie było popatrzeć na miasto, które wypełnia się kibicami, gdzie rozkładają się stragany, w którym jest głośno i które do późnych godzin żyje w knajpkach i kupuje w sklepach. Boję się w ogóle pomyśleć o tym, jak w tym roku będzie wyglądała inauguracja. Bo jak? Smutno i cicho – czytam w piątek rano przygnębiającą wypowiedź burmistrza Wisły, Tomasza Bujoka w „Przeglądzie Sportowym”. Zastanawiam się, czy nie wziąć z redakcji dokumentu, że jadę do Wisły w celach służbowych. Ale chyba legitymacja prasowa powinna wystarczyć. Wsiadam w samochód i sprawnie dojeżdżam z Łodzi na miejsce. Jestem ponad godzinę przed możliwym meldunkiem w hotelu, więc robię krótką wycieczkę po Wiśle. Najpierw podjeżdżam pod skocznię. Pusto. Dziś wieczorem odbędą się tu kwalifikacje, a poza kilkoma wozami transmisyjnymi i dwoma patrolami policji nie ma nikogo. Wracam do centrum miasta i robię krótki spacer po głównym deptaku. Ulicę 1 Maja kojarzę jako odpowiednik zakopiańskich Krupówek, po których przelewał się – od piątku do niedzieli – tłum rozentuzjazmowanych ludzi w Biało-Czerwonych barwach. Z nieodłącznymi, często irytującymi wuwuzelami. Jednak nie tym razem… Burmistrz miał rację: jest smutno i cicho.

Wybija godzina 15, więc udaję się pod hotel. Na podjeździe luksusowe samochody z rejestracjami z całej Polski. Kieruję się do recepcji, a tam… kolejka. Przede mną para młodych ludzi z rozczarowaniem przyjmuje informację, że zamknięto nocny klub, słynący z hucznych imprez. Na pocieszenie słyszą, że czynny jest basen. Meldunek przebiega ekspresowo, sympatyczna recepcjonistka musi się sprawnie uwijać z formalnościami, bowiem hotelowy próg przekraczają kolejni goście. Tym razem dwie rodziny. Z szalejącymi dziećmi i szczekającym psem. Wszyscy musimy podpisać oświadczenie, że jesteśmy tu służbowo. Nikt jednak nie wchodzi w szczegóły. W ciągu kilkunastu minut przez hotelowe lobby przewijają się skoczkowie z Rosji i Japonii. Czy to KobayashiKlimow? Da się ich rozpoznać po reprezentacyjnych kurtkach, lecz dalsza identyfikacja nie jest możliwa. Zamaskowani zawodnicy niczym sprinterzy pędzą do wind, rozchodząc się do pokoi. Robię to samo i w telewizji oglądam piątkowe kwalifikacje. Wygrywa Kamil Stoch.

Sobota rano. Śniadanie serwowane jest w formie szwedzkiego stołu. Przy nakładaniu potraw trzeba założyć jednorazowe rękawiczki i maseczkę. Frekwencja dopisuje, bo nie znajduję wolnego stolika przy oknie z widokiem na góry. Nie spotykam żadnego ze sportowców – widocznie zjedli wcześniej. Za to natrafiam na kolejne rodziny z dziećmi. Konsumujemy służbowe śniadanie i rozchodzimy się w swoje strony. Dziś w Wiśle widać więcej życia niż w piątek. Jadę zobaczyć słynną Rezydencję Prezydenta RP, do której prowadzi niezwykle malownicza – zwłaszcza jesienią – droga. Pogoda dopisuje, dlatego okoliczne parkingi pełne są turystów, którzy przyjechali pospacerować. O 16 rozpoczyna się drużynowy konkurs. W składzie Polaków zmiana w porównaniu z zeszłym sezonem. Jakuba Wolnego zastępuje uchodzący od dawna za wielki talent Klemens Murańka. Nasi zajmują trzecie miejsce. Mogło być lepiej, ale poniżej oczekiwań spisał się lider kadry, Stoch. Zawody ponownie śledzę w telewizji i zastanawiam się, skąd dobiega znany dźwięk trąb. Sprawę tłumaczy zaraz po konkursie Adam Małysz, który wrzuca do sieci filmik, prezentując dopingujących zza ogrodzenia fanów. Wsparcie z „sektora leśnego” spodobało się skoczkom. – Dobrze było słychać tych grzybiarzy. Niezłe okazy musieli znajdować! – śmieje się Dawid Kubacki.

Ostatnim akordem skoków w Wiśle był niedzielny konkurs indywidualny. Mimo hulającego wiatru, udało się przeprowadzić zawody, choć należy uznać je za nieco loteryjne. Wygrał 29-letni Niemiec, Markus Eisenbichler, dzięki czemu został liderem klasyfikacji generalnej nowego sezonu. Zanim do tego doszło, można było zaobserwować cząstkę Wisły z poprzednich lat. Choć czy jest się z czego cieszyć? Od popołudnia, po ulicy 1 Maja krążyło całkiem sporo ludzi, zdecydowanie najwięcej podczas całego weekendu. Niektórzy mieli flagi, inni Biało-Czerwone szaliki. Maseczki? Niekoniecznie. Zresztą trudno w maseczce pić grzańca, czy jeść grillowane oscypki sprzedawane na rozstawionych straganach. Szczególnie zdziwił mnie widok jednej z kawiarni, mieszczącej się pośrodku deptaka. Klienci wesoło siedzieli przy stolikach, zajadając się goframi, czy popijając mniej, lub bardziej wyskokowe trunki. Przerażające, że w dzisiejszych czasach taki widok jest czymś nienormalnym… Niemniej, jeśli wciąż słyszymy o bezwzględnym reżimie sanitarnym, upadającej służbie zdrowia, czy o szeregu obostrzeń, to tak jawne lekceważenie przepisów jest – delikatnie mówiąc – irytujące. 

Konsternację przeżywam, kiedy na kilkanaście minut przed zawodami jadę pod skocznię. Na jedynej drodze dojazdowej… korek. Parkingi, gdzie miejscowi pobierają niemałe opłaty, przeżywają oblężenie. Ale oficjalnie to przecież sportowe wydarzenie bez kibiców. W niedzielę wypełnia się nie tylko „sektor leśny”, ale także cała najbliższa okolica skoczni. Jedni biorą dzieci „na barana”, żeby pokazać im choć namiastkę konkursu, inni bez skrępowania mieszają wódkę z sokiem w plastikowych kubeczkach. Dwóch facetów pilnuje jednorazowego grilla, smażąc kiełbaski. Inni czekają w kolejce po – a jakże – oscypki i grzańca. Niby wszystko pięknie, a jednak jakoś tak… niepięknie. Obyśmy za rok spotkali się już nie tylko pod skocznią, ale też na trybunach, deptaku, w hotelach, knajpach. Tyle, że może już niekoniecznie wszyscy służbowo…

P.S. Po zawodach wykryto przypadki zakażenia koronawirusem u trenera reprezentacji Austrii, Andreasa Widhoelzla, dwóch austriackich skoczków – Gregora Schlierenzauera i Philippa Aschenwalda – a także u jednego rosyjskiego zawodnika, Michaiła Maksimoczkina. Kadry Austrii i Rosji musiały poddać się kwarantannie, przez co zawodnicy startujący w Wiśle nie mogli wystąpić w kolejnym konkursie w fińskiej Ruce.

Następny

Kontakt

Napisz do mnie