Dostawczak na prąd

Popularność samochodów elektrycznych stale rośnie. O ile widok kolejnych osobowych aut zasilanych energią elektryczną dziwi coraz mniej, tak ich odpowiedniki w segmencie pojazdów dostawczych wciąż są rzadkością. Ale też nieuchronną przyszłością, przynajmniej w Europie. Powinno to cieszyć zawodowych kierowców, bowiem jazda takim dostawczakiem jest o wiele przyjemniejsza od prowadzenia typowego, spalinowego samochodu roboczego, o czym przekonałem się sprawdzając nowego Opla Vivaro-e.

Kilka razy w życiu – głównie przy okazji przeprowadzek – jeździłem różnymi samochodami dostawczymi. Zawsze wiązało się to z ujarzmianiem leciwych, klekoczących diesli, sprzężonych z manualnymi skrzyniami biegów. Były to jednodniowe epizody, więc traktowałem je jako ciekawe, zupełnie inne doświadczenie od jazdy osobówkami. Podejrzewam, że zawodowi kierowcy pewnie zdziwiliby się słuchając o moim entuzjazmie. Tak samo jak podejrzewam, że zdecydowana większość z nich byłaby mocno zaskoczona, jak różnić może się taki pojazd, gdy wyposażymy go w elektryczny napęd.

Ostatnio wcieliłem się w miejskiego kuriera, czy też – jak fachowo określa to Opel – kierowcę ostatniego łańcucha dostaw. I muszę przyznać, że zadanie bardzo mi spodobało! Choć moja „praca” była trochę bezsensowna, ponieważ przez cały dzień jeździłem „na pusto” i nikomu niczego nie dostarczałem… Niemniej wrażenia były naprawdę niezłe. Opisywany elektryczny blaszak, a mówiąc ładniej wersja Furgon, dostępna jest w trzech długościach nadwozia (4,6 metra, 4,95 i 5,3) i jednej wersji wyposażenia.

Zarówno z zewnątrz, jak i w środku, różnic w porównaniu ze spalinowym Vivaro jest niewiele. Bezemisyjny charakter pojazdu zdradzają oczywiście zielone tablice rejestracyjne, symboliczna literka „e” przed oznaczeniem nazwy modelu na tylnych drzwiach i dodatkowa klapka z przodu, pod którą kryje się gniazdo ładowania baterii. Dodatkowa, ponieważ prasowy egzemplarz miał też intrygującą drugą… W miejscu, gdzie standardowo lejemy paliwo. Nie dało się jej otworzyć, ale sama jej obecność była zaskakująca. A właściwie to zbędna. Podobnie jak zbędne było środkowe lusterko, w które co jakiś czas odruchowo spoglądałem, widząc zamiast drogi czarną ściankę, odgradzającą mnie od przestrzeni bagażowej. Drobiazg, ale irytujący. W manewrowaniu Vivaro pomagała kamera cofania, bez której na parkingach czułbym się niepewnie. 

Dyskretny był nowy przełącznik od skrzyni biegów, a właściwie to wybierak kierunku jazdy, bo przecież w elektrykach nie spotkamy klasycznej przekładni. Teoretycznie obok mnie mogłoby siedzieć jeszcze dwóch pasażerów. Środkową pozycję można zamienić w duży podłokietnik, który może posłużyć jako praktyczny pulpit na dokumenty. Dobrze sprawdzają się też niezbędne uchwyty na napoje, czy pomysłowy, duży schowek umiejscowiony pod fotelem pasażera, gdzie bez problemu zmieścimy kable do ładowania auta. Do przestrzeni bagażowej można było się dostać odsuwając prawe boczne drzwi (w opcji jest także druga para i ich elektryczne otwieranie), oraz naturalnie od tyłu.

Rewolucyjne było prowadzenie Vivaro-e i płynące z niego korzyści. W ciągu kilku godzin pokonałem po Warszawie i obwodnicy 120 kilometrów. Samochód poruszał się bezszelestnie i – jak na gabaryt – był nawet dynamiczny. W razie potrzeby mogłem bezstresowo żwawo wystartować spod świateł. Prawdopodobnie przy pełnym wykorzystaniu przestrzeni za mną (od 925 do 1163 kilogramów ładowności w zależności od wersji), byłoby z tym słabiej, choć wciąż elektryczny napęd będzie wznosił Vivaro-e na znacznie wyższy poziom komfortu niż w wypadku klasycznego diesla. Producent deklaruje, że przy pełnych bateriach da się przejechać 330 kilometrów. Realnie trzeba liczyć się z około 250 kilometrami, co wciąż spokojnie powinno wystarczyć na dwa dni pracy w miejskich i podmiejskich warunkach. Moje zużycie prądu wyniosło ok. 27-28 kWh/100km, lecz zdaję sobie sprawę, że przy bliższym poznaniu auta da się jeździć bardziej ekonomicznie. 

Jeśli mamy możliwość ładowania go np. w nocy, to bez problemu rano będziemy cieszyć się pełnymi akumulatorami. Dlatego uważam, że posiadanie elektrycznego dostawczaka ma sporo sensu. I nie chodzi tylko o wygodę kierowcy, czy ekologię. Najbardziej spodobała mi się legalna jazda po buspasach – wprawdzie stojący w korkach inni kierowcy dostawczaków chcieli mnie zabić wzrokiem – dzięki czemu, krążąc w godzinach szczytu po stolicy, zyskiwałem mnóstwo czasu. Kurierzy na pewno docenią taki przywilej. Ponadto staje się coraz bardziej realne, że w przyszłości (i to wcale nie tak odległej) do ścisłych centrów europejskich miast będą mogły wjeżdżać wyłącznie bezemisyjne pojazdy. 

W standardzie Vivaro-e jest przyzwoicie wyposażone: klimatyzacja, radio z Bluetoothem, tempomat, czujnik deszczu, czy ledowe światła do jazdy dziennej. Kilka opcji wymaga dopłaty – najpotrzebniejsze według mnie to 7-calowy wyświetlacz, umożliwiający łączność ze smartfonem i czerpanie z niego nawigacji (1500zł), czy wspominana kamera cofania (1650zł). Jeśli o kosztach, to Opel ma ciekawą informację dla przedsiębiorców: – Firma rozpoczęła przyjmowanie na polskim rynku zamówień na nowego, w pełni elektrycznego Vivaro‑e, oferowanego w cenie już za 139 350 zł netto (wszystkie ceny dotyczą rynku polskiego i nie zawierają VAT). Ponadto klienci Vivaro-e będą mogli ubiegać się o dofinansowanie ze skierowanego do przedsiębiorców programu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej – „e-VAN”. Program ten zakłada dofinansowanie zakupu elektrycznych samochodów dostawczych z homologacją N1, a maksymalna dotacja przy zakupie lub leasingu elektrycznego vana wynosi do 30 procent kosztów kwalifikowanych, jednak nie więcej niż 70 000 złotych – czytamy w materiale prasowym. Brzmi atrakcyjnie. Tak samo jak ciekawie przedstawia się elektromobilność w wydaniu roboczych pojazdów, które odważnie wchodzą w nową erę motoryzacji…

Następny

Kontakt

Napisz do mnie