I po skokach…

Planica

Sezon 2018/2019 w skokach narciarskich przeszedł do historii pod znakiem absolutnej dominacji w Pucharze Świata jednego skoczka. Mowa o nieznanym dotąd Ryoyu Kobayashim, który nie dał żadnych szans rywalom i z Planicy do Japonii przywiezie Kryształową Kulę. W pierwszej piątce klasyfikacji generalnej znalazło się aż trzech naszych zawodników. Ponadto, Polacy nie mieli sobie równych w Pucharze Narodów, który wygrali po raz drugi pod wodzą Stefana Horngachera. Zawody na słoweńskiej Letalnicy były dla Austriaka ostatnimi w roli trenera polskiej kadry. Zastąpi go jego dotychczasowy asystent, Michal Doleżal.

Nie ma lepszego sposobu na pożegnanie długiego zimowego sezonu skoków narciarskich i powitanie wiosny niż weekend spędzony w malowniczo położonej Kranjskiej Gorze. Do małej, słoweńskiej miejscowości, usytuowanej tuż przy dwóch granicach – z Austrią i Włochami – w przedostatni weekend marca zjeżdżają tłumy. Dla miejscowych jest to najważniejsze święto w roku. Spokojna zwykle miejscowość zmienia się w arenę niekończącej się imprezy. Poza Słoweńcami, widać kibiców z Polski wyposażonych w nieodłączne trąbki, flagi i szaliki. Choć trudno oszacować ich dokładną liczbę, z pewnością tworzą najliczniejszą grupę obcokrajowców. Obecni, choć lekko w cieniu, są także Austriacy. Kibiców z innych krajów doszukać się trudno. I tu dygresja: Choć trudno nam w to uwierzyć, skoki narciarskie to dyscyplina, którą niewielu się interesuje. Na początku sezonu z formą wystrzelił Rosjanin, Jewgienij Klimow. Nijak nie przełożyło się to na zainteresowanie skokami w Rosji. Na tym jednak nie koniec. O „Kobayashiomanii” w Kraju Kwitnącej Wiśni nie ma mowy. Wręcz przeciwnie! Podczas tegorocznych konkursów Pucharu Świata na skoczni w Sapporo, trybuny świeciły pustkami. Uwielbiany i rozpoznawany przez wszystkich Polaków wielki mistrz Kamil Stoch, może nie jest postacią anonimową w świecie sportu, ale jego popularność w porównaniu do Roberta LewandowskiegoAgnieszki Radwańskiej, czy Roberta Kubicy jest znikoma. Jeszcze kilka lat temu, nie do pomyślenia było, żeby Austriacy nie wykupili wszystkich biletów na prestiżowy Turniej Czterech Skoczni. Tymczasem, drugi rok z rzędu, pod historyczną skocznią w Innsbrucku, widać sporo wolnej przestrzeni. Na doskonałą atmosferę można liczyć tak naprawdę jedynie w Polsce, Niemczech i właśnie podczas wielkiego wiosennego pikniku w Planicy. Dzięki genialnemu Adamowi Małyszowii jego wyczynom z początku XXI wieku, zakochaliśmy się w skokach i ta miłość nie słabnie. Natomiast należy zdać sobie sprawę, że mówimy tu o sporcie niszowym, którego popularność z roku na rok w innych krajach maleje.

Orkiestra zza węgła

Nie jest tajemnicą, że Polacy potrafią wypić. Jednak, obserwując Słoweńców, dla których powitanie wiosny wiążę się z przyjmowaniem potężnych ilości alkoholu, trzeba otwarcie przyznać, że mogą nam zaimponować. Nisko i wysokoprocentowe napoje leją się w każdej uliczce, knajpie, autobusie, czy nawet na leśnej górskiej drodze, prowadzącej pod mamucią skocznię. Sobotnie i niedzielne zawody rozpoczynają się, gdy nad przepiękne Alpy Julijskie wzbija się ostre, wiosenne słońce. Śniadaniowa pora nie jest najmniejszą przeszkodą, żeby upić się do nieprzytomności.

Bled

Baza noclegowa Kranjskiej Gory jest ograniczona i nie ma możliwości, żeby pomieścili się wszyscy. Dlatego świetną alternatywą dla tych, którzy nie zarezerwowali kwater z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, jest oddalony od skoczni o 40 kilometrów Bled. Liczące 5 tysięcy mieszkańców miasteczko, położone nad jeziorem o tej samej nazwie, to jeden z najpiękniejszych zakątków w tej części Europy. Tutaj Słoweńcy zachowują się zgoła odmiennie niż pod skocznią w Planicy. Życie toczy się leniwie. W knajpkach tubylcy delikatnie raczą się miejscowym winem. Spokojny rytm nagle zakłócają dźwięki orkiestry (!), która wygrywa skocznie kawałek „Stokrotka rosła polna”. Padło mi na słuch?… Po chwili repertuar zamienia się w nieśmiertelne „Polska, Biało-Czerwoni” – i wszystko jasne. Nasi! Zza węgła wyłania się liczna rozśpiewana ekipa rodaków w różnym wieku, robiąc na okalającej jezioro drodze niemałe zamieszanie. Widok mężczyzn przebranych w góralskie stroje, z bębnami, trąbami i flagami – nie do zapomnienia. Folklor na całego!

Bled

Dwa światy

W pierwszy weekend wiosny, pod imponującym kompleksem skoczni narciarskich, na którym króluje słynny „mamut”, zwany przez miejscowych Letalnicą, zderzają się dwa światy. Kibicowsko-biesiadno-imprezowy i świat profesjonalnego sportu, na którego uprawianie decydują się tylko najodważniejsi. To połączenie – zwłaszcza, że mowa tu o ostatnich zawodach Pucharu Świata, kiedy zwykle znamy już triumfatora cyklu – działa zaskakująco dobrze. Dopełnieniem wyjątkowego klimatu jest przepiękna pogoda. W takiej atmosferze latanie jest dla skoczków czystą przyjemnością. Przekłada się to na zawrotne dystanse. Rekord skoczni, sprzed dwóch lat, należący do Kamila Stocha(251,5 metra), pobił o pół metra nie kto inny, a Ryoyu Kobayashi. Japończyk nie dość, że wygrał całą klasyfikację generalną z ogromną przewagą, to triumfował także w ostatnim konkursie indywidualnym. Ku uciesze miejscowych, drugi był Domen Prevc, zaś trzecie miejsce wywalczył Niemiec, Markus Eisenbichler. Dzień wcześniej, w sobotę, w rywalizacji drużynowej zwyciężyli Polacy. Sukces był wyjątkowy, bowiem był to pierwszy triumf naszej kadry na mamuciej skoczni, który przypieczętował nasze zwycięstwo w Pucharze Narodów. Indywidualnie swoją siłę pokazał Piotr Żyła, który mógł żałować, że sezon właśnie się kończy. 32-latek był w doskonałej dyspozycji, a jego 248 metrów (nowy rekord życiowy), robiło wrażenie!

Planica

Po oficjalnym udekorowaniu najlepszych zawodników i reprezentacji doczekaliśmy się oficjalnego komunikatu, którego można było się spodziewać od kilku tygodni. Stefan Horngacher nie zdecydował się przedłużyć kontraktu z Polskim Związkiem Narciarskim i po trzech latach zakończył pracę z naszą kadrą. Bez dwóch zdań, pod wodzą Horngachera Polacy wspięli się na szczyt. Skoczkowie za jego kadencji 55 razy stawali na podium w Pucharze Świata, zdobyli 4 medale mistrzostw świata, a także – co najcenniejsze – dwa olimpijskie krążki (w tym historyczny brąz w drużynie). Jednak równie wiele sam trener zawdzięcza PZN-owi. 49-latek miał stworzone wymarzone warunki do pracy i wielokrotnie podkreślał, że współpraca z działaczami przebiega wzorowo. Dlatego tym bardziej szkoda, że nie zdecydował się na dalsze prowadzenie Biało-Czerwonych. Główną przeszkodą okazała się lukratywna oferta Niemców, którzy zamierzają zatrudnić Austriaka, aby ten odbudował ich potęgę. Jednym z ważniejszym argumentów, przemawiających za tą propozycją jest fakt, że rodzina byłego już szkoleniowca mieszka właśnie za naszą zachodnią granicą. Na pożegnanie, Horngacher otrzymał z rąk Adama Małysza (dyrektora PZN) Kryształową Kulę za wygranie drużynowej rywalizacji. Za osiem miesięcy wszelkie sentymenty odejdą na bok i rozpocznie się polsko-niemiecka walka o prym na światowych skoczniach. Miejsce Austriaka od przyszłego sezonu (a właściwie od zaraz, bowiem już rozpoczęły się pierwsze przygotowania) będzie piastował jego dotychczasowy asystent Michal Doleżal. Przed Czechem bardzo trudne zadanie, bowiem apetyty polskich kibiców, po latach sukcesów, są ogromne. Porównań do Horngachera nie sposób będzie uniknąć, a Doleżal obronić swoją pozycję będzie mógł tylko, trzymając naszą kadrę na podobnym – ekstremalnie wysokim – poziomie. 

Następny

Kontakt

Napisz do mnie