Koniec żartów

Wszystko wskazuje, że nowa Dacia Sandero będzie murowanym hitem sprzedaży. Choć w segmencie małych miejskich samochodów konkurencja jest potężna, to reprezentant rumuńskiej marki niezmiennie wyróżnia się jedną cechą – bardzo atrakcyjną ceną. Jednak nie tylko ona sprawia, że warto bliżej przyjrzeć się Sandero trzeciej generacji, które w końcu ma znacznie więcej atutów niż można by się spodziewać po tak budżetowym aucie…

W ostatnim tygodniu zaliczyłem ekstremalną pod wieloma względami przesiadkę. Zamieniłem przedstawionego w poprzednim numerze luksusowego Lexusa LC 500 Convertible na Dacię Sandero. Zanim przejąłem kluczyki od rumuńskiej nowości, szybko policzyłem, że za jeden ekskluzywny japoński kabriolet można kupić siedemnaście (!) bazowych Sandero. Wyobrażając sobie ustawioną na parkingu flotę rumuńskich pojazdów naprzeciwko jednego Lexusa, zdałem sobie sprawę z tej przepotężnej dysproporcji. Co więcej, motoryzacyjni ignoranci mogą stwierdzić, że Sandero jest lepszym, a na pewno bardziej praktycznym wyborem, gdyż można w nim przewieźć czwórkę pasażerów, których bagaże zmieszczą się za tylną klapą, co w ekskluzywnym kabriolecie było nierealne… Ok, dość już tego absurdalnego porównywania aut z zupełnie innych światów. Sandero należy przecież umieścić na zupełnie innej półce z pojazdami z prężnie rozwijającego się segmentu B.

Od dłuższego czasu z przyjemnością obserwuję jak producenci samochodów podchodzą do projektowania swoich najmniejszych modeli. Miejskie maluchy imponują modnym designem, zaskakująco dobrym prowadzeniem, ekonomicznymi silnikami czy schludnie i nowocześnie zaprojektowanym wnętrzem. Znajduje to odzwierciedlenie w cennikach, bowiem takie dobrze wyposażone auta potrafią spokojnie kosztować powyżej 70 tysięcy złotych. I w tym momencie do zażartej rywalizacji o klienta dołącza nowe Sandero, którego cennik startuje od 41 900 złotych! Mowa wprawdzie o „gołej” wersji z raptem 65-konnym silnikiem, którą trudno byłoby polecać. Dokładając równe 10 tysięcy otrzymujemy o wiele ciekawszy wóz ze 100-konnym benzynowym motorem, do którego Rumuni fabrycznie dokładają instalację gazową. Okazja? To mało powiedziane.

Można pomyśleć, że skoro Dacia jest taka tania, to na pewno musi wyglądać biednie… Wcale nie. Jasne, z zewnątrz trudno doszukać się specjalnych smaczków stylistycznych, ale też przesadą byłoby mówienie o szczególnej brzydocie. Uważam, że Sandero wygląda w porządku i rumuńska marka nie ma się czego wstydzić na tle bardziej modnych konkurentów. Jeszcze lepiej jest w środku, gdzie w końcu położono większy nacisk na zaprojektowanie kabiny. O ile materiały, które stanowią wyłącznie twarde plastiki nie są powodem do dumy, tak aranżacja kokpitu jest na przyzwoitym, mogącym się podobać poziomie. Dobrze wyglądają ładnie „narysowane” nawiewy, jest sporo praktycznych schowków, a przyjemnego klimatu nadaje gustowna duża listwa poprowadzona przez środek deski rozdzielczej, która jest pokryta szarym, miękkim materiałem. Elegancko.

Sandero plasuje się w czołówce miejskich aut jeśli chodzi o gabaryt, mając 4088mm długości, co ma przełożenie na ilość miejsca w kabinie. Zwłaszcza w tylnym rzędzie można usiąść wygodnie, niczym w wielu kompaktach. Za regulowaną w dwóch płaszczyznach kierownicą szybko znalazłem optymalną pozycję. Co mi się nie podobało? Otaczające plastiki – szczególnie na drzwiach – były przeciętnie spasowane i cienkie przez co odniosłem wrażenie, że sama blacha również jest wyjątkowo cienka. Przypominało mi to trochę podróże sprzed lat koszmarnym Daewoo Tico, w którym bałem się o bezpieczeństwo w razie stłuczki, nie wspominając już o poważniejszym wypadku. Oczywiście, Dacia na tle koreańskiego „potworka” wypada o niebo lepiej. 

W samym prowadzeniu nowe Sandero niczym nie urzeka. Samochód jeździ jedynie poprawnie. Układ kierowniczy nie należy do nazbyt precyzyjnych, zawieszenie zestrojono bardzo miękko, a przyspieszenie (11,6 sekundy do pierwszej setki) nie zachęca do częstego wyprzedzania. Z drugiej strony, pamiętając o niewygórowanej cenie i tak było znacznie lepiej niż przypuszczałem. Co więcej, po dłuższej trasie nie miałem wcale dość budżetowej Dacii, co w dużej mierze zawdzięczam wygodnym fotelom.

Otrzymany do testu egzemplarz był w topowej wersji „Comfort” (jego cena wciąż nawet nie zbliża się do 60 tysięcy złotych), gdzie na pierwszy plan wysuwał się dotykowy ekran, odpowiadający za multimedia oraz wyświetlający obraz z kamery cofania. W Sandero zastałem także patent do niedawna zarezerwowany dla aut klasy premium, którym długo szczyciło się chociażby BMW. Mowa o bezprzewodowej (!) łączności smartfonu z samochodem (Apple CarPlay/Android Auto). Bardzo przydatny system działał stabilnie i z pewnością jego obecność – a co za tym idzie dostęp do map Google’a – docenią zawodowi kierowcy.

Na koniec zostawiłem to, co zapewne bardzo ciekawi zainteresowanych zakupem nowego Sandero. Kwestię fabrycznej instalacji gazowej, połączonej z komputerem pokładowym, dzięki czemu można łatwo śledzić wyniki spalania i monitorować zasięg pojazdu. Niestety, miałem pecha, bowiem prasowy egzemplarz dotknęła – jak się okazało – drobna usterka. W trakcie testu mogłem jeździć wyłącznie na benzynie. Próby przejścia na LPG kończyły się niepowodzeniem, a „moja” Dacia nieustannie wybierała tryb benzynowy. Po rozmowach z rzecznikiem prasowym marki, pracownikami serwisu, a także dziennikarzami, którzy wcześniej sprawdzali Sandero, dowiedziałem się, że to pierwszy taki przypadek. Po oddaniu auta do parku prasowego podobno wystarczyła krótka wizyta w serwisie, aby pozbyć się problemu. Niemniej, jeśli chodzi o spalanie mogę posłużyć się jedynie danymi technicznymi. W cyklu mieszanym należy spodziewać się zużycia 6,5 litra benzyny na 100 kilometrów. Jeżdżąc na gazie, do tej wartości należy dodać ok. 2 litry. Na papierze wygląda to bardzo dobrze – zwłaszcza patrząc na ceny LPG. Ekonomiczna, niebrzydka, nowoczesna i przestronna. Tak jawi się Dacia Sandero trzeciej generacji, która z pewnością już wkrótce będzie bardzo często spotykanym autem na naszych drogach. I nie ma się czemu dziwić!

Następny

Kontakt

Napisz do mnie