Król ma się dobrze

Bez wątpienia pojawienie się nowej, ósmej generacji Volkswagena Golfa było jedną z najważniejszych motoryzacyjnych premier ostatnich miesięcy. Chodzi przecież o „króla kompaktów”, który w ciągu swojej bogatej, przeszło 45-letniej historii, znalazł ponad 35 milionów nabywców na całym świecie. „Ósemka” – przynajmniej z zewnątrz – niewiele różni się od poprzenika. Jednak w środku doszło do spektakularnej, odważnej przemiany, zwanej cyfrową rewolucją. Czy ta wyjdzie konserwatywnemu Volkswagenowi na dobre?

Z legendą Volkswagena Golfa trudno dyskutować. Od 1974 roku, kiedy zadebiutował pierwszy Golf minął szmat czasu. Każda kolejna generacja była przyjmowana – nie tylko na niemieckim rynku – z coraz większym entuzjazmem. Golfy cieszą się opinią solidnych, niezawodnych i nowoczesnych, choć zwykle droższych od konkurencji. Od końca XX wieku (1997 rok, premiera „czwórki”), obserwujemy stopniowe, coraz bardziej dyskretne dla oka ulepszanie kompaktowego pojazdu. Właśnie przez tę zachowawczość, trudno mi emocjonować się kolejnymi generacjami tego szalenie popularnego pojazdu. 

W wypadku „ósemki” Niemcy – patrząc wyłącznie na wygląd zewnętrzny nowego Golfa – postanowili dokonać jedynie kosmetycznych zmian. Jestem przekonany, że gdyby postawić obok siebie najnowszą i poprzednią odmianę w tym samym kolorze, na takich samych felgach, mnóstwo ludzi miałoby kłopot z rozróżnieniem poszczególnych generacji. Ten nowy jest minimalnie dłuższy (mierzy 4280mm), ma węższe, ciekawiej zaprojektowane reflektory, odświeżone logo, duży napis „GOLF” na tylnej klapie i… to by było na tyle. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla miłośników marki zmiany są zauważalne, bowiem dawno żaden testowany przeze mnie samochód nie wzbudzał takiego zainteresowania na drodze. Byłem dość zdziwiony, kiedy kolejni kierowcy na skrzyżowaniach uśmiechali się, pokazując kciuk wyciągnięty w górę. Przecież to tylko Golf… Kilka razy byłem też zagadywany na parkingu odnośnie nowego Volkswagena. Podejrzewam, że duży wpływ na to miał fenomenalny kolor lakieru prasowego egzemplarza. W unikatowym żółtym, a właściwie limonkowym odcieniu Golf prezentował się świetnie. Klasycznej linii nadwozia takie ożywienie wyszło zdecydowanie na plus. Zwłaszcza w parze z efektownymi, 18-calowymi felgami, na nowego Golfa patrzyło się naprawdę przyjemnie.

Dopiero po zajęciu miejsca za kierownicą poczułem co oznacza nowa era w Golfie. Nie spodziewałem się, że Volkswagen pokusi się o takie szaleństwo. Dotychczas niemiecki kompakt uchodził za auto niezwykle proste w obsłudze. Często stawiono go wręcz za wzór ergonomii. Teraz Niemcy mocno zaryzykowali, idąc w kierunku nowoczesności i minimalistycznego designu deski rozdzielczej, co oznacza pozbycie się praktycznie wszystkich fizycznych przycisków, na rzecz… ekranów. Biorąc pod uwagę, że sporą część wśród nabywców Golfów stanowią kierowcy starszej daty podejrzewałem, że to strzał w stopę. Nie musi jednak tak być! Sam się zdziwiłem, kiedy już po kilku godzinach spędzonych w nowym Golfie bez najmniejszego kłopotu opanowałem sterowanie podstawowymi funkcjami pojazdu. Inżynierom Volkswagena udała się niełatwa sztuka. Wyłącznie dotykowe centrum multimedialne (odpowiadające także za klimatyzację), które zwykle budzi uzasadnioną niechęć wśród sporej części użytkowników okazało się banalnie proste i przyjazne w obsłudze. Wielki plus dla Volkswagena, który udowodnił, że taka „cyfryzacja” może mieć sens. Szczerze mówiąc, nie ma się czego obawiać. 

Trzeba przyznać, że kokpit nowego Golfa wygląda teraz kapitalnie. Najlepiej czułem się podróżując wieczorem i w nocy. Właśnie wtedy podświetlane w kilku opcjonalnych do wyboru kolorach ekrany dawały futurystyczny efekt, który dodatkowo podkręcało ledowe oświetlenie całej kabiny. Po tych „kosmicznych” doznaniach stwierdziłem, że faktycznie „ósemka” w pełni zasługuje na miano nowej generacji. Jak to w Volkswagenie, można spotkać sporo twardych, plastikowych elementów wykończenia, lecz te bronią się nienagannym spasowaniem. Dobre wrażenie robią pozostałe materiały. Choć zwykle neguję wszelkie imitacje w samochodach to tu wyjątkowo spodobała mi się półeczka z tworzywa udającego szczotkowane aluminium. Na szczęście do minimum ograniczono wykorzystanie niesłabnąco popularnej czerni fortepianowej. Do pełni szczęścia zabrakło automatycznej skrzyni biegów, a dokładnie nowego, malutkiego przełącznika, odpowiadającego w nowym Golfie za zmianę przełożeń. Testowałem odmianę z manualną skrzynią i jej „starożytna” dźwignia trochę gryzła się z nowoczesną aranżacją wnętrza.

Ponadto, automat w kompakcie to coś, za co warto dopłacić. Chociażby stojąc w korkach szczególnie docenimy brak konieczności ciągłego operowania sprzęgłem. Co więcej, dwusprzęgłowe przekładnie w Volkswagenie pracują szybko i dają większą dynamikę. Sprawdzany przeze mnie model miał pod maską silnik, który należy uznać za rozsądny, racjonalny wybór. Benzynowe, turbodoładowane 1.5, o mocy 130 koni mechanicznych jest wystarczające do płynnej jazdy, cechuje się niskim spalaniem (7-8 litrów w trybie mieszanym), lecz nie niesie za sobą większych emocji. Osobiście postawiłbym na wariant 150-konny. Oczywiście z automatem. 

Wersja „Style”, z którą zapoznawałem się w ciągu ostatniego tygodnia, z opisywanym motorem jest bazowo wyceniona na 100 tysięcy złotych. Egzemplarz, taki jak moja „prasówka”, wyposażony w kilka dodatkowych bajerów, kosztuje 126 430 złotych. Trzeba wspomnieć, że oferuje on m.in. fantastyczne ledowe reflektory typu Matrix (IQ.LIGHT), genialnie doświetlające zakręty, a także „wycinające” zbliżające się z przeciwka pojazdy. Poza tym mamy trzystrefową klimatyzację, wygodne fotele z funkcją pamięci i masażu (choć ten jest zbyt subtelny), czy całą masę asystentów bezpiecznej jazdy z aktywnym tempomatem włącznie. Na pewno nowy Golf nie kusi swoją ceną – na tle konkurencji jest dość drogi – lecz z drugiej strony należy pamiętać, że czasy, gdy kupowaliśmy kompakty za 50-60 tysięcy minęły bezpowrotnie.

Fenomen Volkwagena Golfa polega chyba na tym, że jest to samochód w przypadku którego trudno znaleźć jakiekolwiek wady. Jest dopracowywany i ulepszany z generacji na generację. Niezmiennie wygląda elegancko, prowadzi się bez zarzutu, oferuje tyle miejsca, co większość przedstawicieli segmentu kompaktów, a także ma bogatą historię, za którą idzie fama porządnego auta. Gdyby nie rewolucja we wnętrzu, mógłbym napisać, że „ósemka” jest także tak samo nudna jak jej poprzednicy. Jednak dzięki „cyfrowej rewolucji” o nudzie nie ma mowy, a nawet najbardziej tradycyjni miłośnicy Volkswagena nie powinni się obawiać zmian. To wciąż tak samo proste i wygodne w obsłudze auto, lecz w wydaniu godnym 2020 roku.

Następny

Kontakt

Napisz do mnie