Kupowany oczami

Renault Captur, czyli mały miejski crossover, który przez lata był hitem sprzedaży, doczekał się następcy. Nie tylko wyładniał i zyskał odświeżone wnętrze aspirujące do klasy premium, ale też urósł. Choć niektórzy jego konkurenci – a tych na rynku jest cała masa – prowadzą się lepiej, to za sprawą wpadającej w oko stylistyki, druga generacja francuskiego auta powinna cieszyć się dużym zainteresowaniem. 

Nie jest tajemnicą, żedla niektórych najważniejszy przy wyborze nowego auta jest jego wygląd. Dzisiejszy pojazd, zwłaszcza z popularnego segmentu, musi być modny. Francuzi na modzie znają się jak mało kto, dlatego przyzwyczailiśmy się, że samochody ze znaczkiem Renault, Peugeota, czy Citroena często wyznaczają współczesne trendy. Gdyby na tym zakończyć recenzję nowego Captura, mógłbym przyznać mu złoty medal i okrzyknąć najlepszym małym crossoverem, jakiego można spotkać w salonach samochodowych. Może na równi z przepięknym Peugeotem 2008, który jest trochę odważniejszą, futurystyczną propozycją, kierowaną do młodszych odbiorców. 

Nowy Renault Captur prezentuje się świetnie. Przypadł mi do gustu już od pierwszego spotkania na parkingu pod stołecznym salonem, gdzie uderzył mnie swoimlśniącym, pomarańczowym lakierem. Tydzień później patrzyłem na niego z podobnym zachwytem. Sylwetka miejskiego, a przy tym rodzinnego (przynajmniej w teorii) samochodu nie znudziła mi się ani trochę. Nowe, odważnie zaprojektowane ledowe reflektory, zgrabna linia nadwozia w połączeniu z krzykliwym kolorem karoserii oraz czarnym oknem dachowym, a także duże 18-calowe ładne alufelgi sprawiły, że Captur stylistycznie zasługuje na same pochwały.

Mógłbym też długo chwalić wnętrze francuskiego crossovera, a dokładniej materiały, z jakich zostało wykonane. O tanich plastikach nie ma mowy. Zaznaczam, że jeździłem drogą odmianą „Intens”, która wyceniana jest na ponad 90 tysięcy złotych. Z automatyczną skrzynią biegów i 130-konnym silnikiem benzynowym. O motorze jednak za chwilę… Kilka miesięcy temu jeździłem nowym Clio i wsiadając za kierownicę Captura poczułem się znajomo. W trakcie testowania Clio, to właśnie nowoczesne i luksusowe wnętrze zrobiło na mnie największe wrażenie. Dlatego w wypadku Captura nie było zaskoczenia, wszak pojazdy z najnowszej generacji Renault, mają – niezależnie od modelu – wyglądać podobnie. 

Każdy, kto oglądał „mojego” Captura od razu zwracał uwagę na duży pionowy wyświetlacz. Działał w przejrzysty sposób i po kilku chwilach bez problemu mogłem za jego pośrednictwem sterować podstawowymi funkcjami pojazdu. Na szczęście nie wszystkimi. Klimatyzację ustawiałem za pomocą klasycznych pokręteł. Podobało mi się także miękkie, pomarańczowe tworzywo, którym wykończono deskę rozdzielczą, co nawiązywało do koloru nadwozia. Dzięki temu w kabinie było żywo, barwnie i – wiadomo – modnie. Cechą szczególną wnętrza była także „lewitująca” na środku kokpitu półka z umieszczoną przekładnią automatycznej skrzyni biegów. Wyglądała innowacyjnie, aczkolwiek mam zastrzeżenia do jej spasowania. Wystarczyło dotknąć, by usłyszeć trzaski. Podobnie trzeszczała wysuwana szuflada w miejscu tradycyjnego schowka. Patent całkiem praktyczny, lecz jeśli w samochodzie z niespełna 10-tysięcznym przebiegiem, latała bezwładnie, strach pomyśleć co będzie po kilku latach użytkowania. Warto podkreślić, że nowy Captur jest dłuższy od poprzednika o 11 centymetrów, dzięki czemu na tylnej kanapie da się w miarę wygodnie podróżować. Z powodu ograniczonej przestrzeni nad głową najlepiej z tyłu będą czuły się dzieci. Pasażerowie z tylnego rzędu otrzymują do dyspozycji nawiewy i wyjścia USB, a to już ponadprzeciętne wyposażenie. Miłym zaskoczeniem był kufer o pojemności 420 litrów z podwójną podłogą, co ułatwia przewożenie bagaży.

O wiele przyjemniej na pomarańczowe Renault mi się patrzyło, niż nim jeździło. Captur na drodze wygląda doskonale, a prowadzi się… jedynie poprawnie. Nie dostarcza właściwie żadnych większych emocji. Układ kierowniczy mógłby być bardziej precyzyjny. W zakrętach samochód zbyt się przechylał. OK, to norma w większości crossoverów.  Fotele, choć wygodne, nie oferowały dostatecznego trzymania. W naszpikowanym bajerami prasowym egzemplarzu zabrakło elektrycznego sterowania siedziskiem. Jasne, da się bez tego żyć. Problem, że w Capturze manualna regulacja wcale nie była prosta. Małe dźwignie schowano zbyt głęboko i trudno było nimi operować. 

Silnik, o pozornie odpowiedniej mocy (130 KM) nie gwarantował sprawnego i bezpiecznego wyprzedzania. Kiedy raz się naciąłem, próbując odważnie wyprzedzić ciężarówkę na niewielkim wzniesieniu, a Captur rozpędzał się w ślamazarnym tempie, dałem sobie spokój z dynamiczną jazdą. Prowadząc go w bardziej dostojny sposób doceniłem kulturę pracy automatycznej 7-biegowej skrzyni. Działała bez zarzutu. 130-konne Renault potrafi być dość oszczędne. Jeździłem po autostradach i ekspresówkach, w mieście i poza nim, a komputer pokładowy wciąż oscylował na poziomie 7 litrów spalanej benzyny na 100 kilometrów. Przy wyższych prędkościach w kabinie robiło się dość głośno. Wówczas często pogłaśniałem muzykę, bo system „BOSE” grał naprawdę nieźle. Samochód miał też na pokładzie wielu tzw. asystentów bezpieczeństwa, lecz ci nie zawsze przychodzili z pomocą we właściwy sposób. Szczególne zastrzeżenia mam do tego, który miał odpowiadać za utrzymywanie auta w pasie ruchu. System działał wybiórczo i nie wzbudził mojego zaufania.

Podsumowując, Renault Captur to dobre, nowoczesne i wygodne, ale nie wybitne auto. Niemniejpotrafi oczarować swoim designem. Jestem przekonany, że podobnie jak jego poprzednik, doskonale przyjmie się na polskich i europejskich drogach. Szefowie Renault z pewnością liczą na klientów, którzy kupują samochody oczami. Bo Captur naprawdę potrafi w nie wpaść. 

Następny

Kontakt

Napisz do mnie