Na „urlopie”

Rozmowa z Kamilem Wojewodą, właścicielem salonu fryzjerskiego w Łodzi

– Jak Ci się żyje w tych dziwnych czasach?

– Ostatnio w końcu posprzątałem garaż. Połatałem dziury w ścianach w mieszkaniu, poskręcałem walające się kable. Obejrzałem kilka fajnych seriali na „Netflixie”. Spędzam dużo czasu z dziećmi, choć z tym wiążą się nowe, wcale niełatwe obowiązki. Mam dwóch synów, w drugiej i piątej klasie szkoły podstawowej. Chłopaki mają zawsze wiele fajniejszych rzeczy do roboty niż nauka. Trochę ich rozumiem, bo sam nigdy nie byłem asem w szkole i też wolałem inne rozrywki. Tymczasem teraz stałem się dla nich katem, który nie tylko sprawdza zadania, wytyka błędy, ale co chwila zagania ich do książek. Nie ukrywam, że dochodzi na tym polu do sprzeczek, często zakończonych łzami w oczach. Niemniej jednak każdego dnia od 9 do 15 temat lekcji się przewija i muszę wykonywać ten nowy, narzucony mi etat nauczyciela. Staramy się w granicach rozsądku robić wycieczki rowerowe, czy po prostu wychodzić na powietrze. Teraz jest już o to łatwiej, bo pierwszego dnia, gdy zamknięto lasy, dostałem mandat za spacerowanie z psem w parku. Panowie policjanci byli pobłażliwi i wlepili mi tylko 100 złotych, a mogli dać – jak zapewniał stróż prawa – nawet 500. Od kiedy pamiętam bardzo dużo pracuję, więc zawsze marzył mi się taki specyficzny „urlop”. Czas, w którym z jakiegoś powodu nie będę zdolny do pracy, ale będę mógł zająć się innymi, poodkładanymi na później rzeczami. 

– No właśnie, jak wyglądała Twoja praca przed pandemią?

– Intensywnie. W dawnych, normalnych czasach przewijało się u nas 350-400 osób miesięcznie, z czego osobiście przyjmowałem około 200 klientów. Jestem fryzjerem od piętnastu lat. Zatrudniam czterech pracowników, do tego część salonu podnajmuję na usługi kosmetyczne, więc ruch był spory…

– Jak zareagowałeś na pierwsze doniesienia o koronawirusie? 

– Brałem sprawę na poważnie. Zwłaszcza od momentu, gdy zostały zamknięte szkoły. W branży dość mocno zawrzało. Część zakładów zaczęła się już wtedy zamykać. Wydawano oświadczenia o poddaniu się dwutygodniowej kwarantannie. Natomiast kilka salonów – w tym mój – pracowało dalej. Podjąłem specjalnie środki bezpieczeństwa. W jednym momencie wewnątrz mógł być tylko jeden fryzjer. Klientów przyjmowaliśmy również wyłącznie pojedynczo. Prosiliśmy o punktualność, co było łatwiejsze niż zwykle, bo przecież nagle w naszym mieście przestał istnieć problem korków, więc ludzie się nie spóźniali. Ponadto, po każdym strzyżeniu dezynfekowaliśmy sprzęt i dokładnie myliśmy dłonie. 

– Jednak 1 kwietnia rząd zdecydował o zamknięciu punktów usługowych…

– Spodziewałem się wtedy prędzej wprowadzenia jakichś odgórnych obostrzeń, czy wytycznych jak powinniśmy pracować, a nie tego, że w ogóle zostaniemy odcięci od pracy. Liczyłem na inne rozwiązania, chociażby podobne to tych, które sam wprowadziłem. Mam 70-metrowy salon, więc bez problemu dałoby się tak pokierować ruchem ludzi, żeby zachować ten bezpieczny dystans. Sanepid, czy nawet policja mogłybyprzeprowadzić kontrolę, czy takie miejsce spełnia ewentualne wymagania. Niestety, decyzja była inna…

– Inni fryzjerzy myśleli podobnie?

– Zdania były bardzo podzielone. Jedni mówili, że pójdą z torbami, że ewidentnie uderza się w ich interes, że nie będą mieli za co żyć. Drudzy podkreślali, że najważniejsze jest zdrowie i życie, więc należy zamknąć się w domach i próbować jakoś przetrwać najbliższy czas. Podstawowy problem polega jednak na tym, że nikt nie wie, jaki to będzie czas. Dwa tygodnie, dwa miesiące, rok? Kiedy odzyskamy płynność finansową? Czy powinienem się teraz przebranżowić i zacząć np. dorabiać sobie jako kurier? Zdaję sobie sprawę, że są to pytania bez odpowiedzi, lecz każdy z nas cały czas ma je w głowie.

– Czy Ty, jako właściciel, w ramach cięcia kosztów, musiałeś kogoś zwolnić?

– Owszem. Nie było to nic przyjemnego, bo bardzo nie lubię zwalniać pracowników. Niemniej jednak z takiego „luksusu” jak recepcja musiałem zrezygnować, bo w dzisiejszych czasach mija się to z celem. Telefon służbowy mam teraz w domu. Resztę ludzi udało mi się jeszcze zatrzymać i wierzę, że tak pozostanie. Koszty prowadzenia salonu wynoszą około 30 tysięcy złotych, a przychody mam teraz zerowe. Ok, odpadł mi ZUS, z którego jestem zwolniony, a wypłaty dla moich ludzi, którzy nie pracują, są obecnie na podstawowym poziomie, bez premii. Złożyłem także wniosek o pożyczkę od państwa w kwocie 5 tysięcy złotych. Zwrotną, czy bezzwrotną, to już pokaże czas.

– Czyli, jest ciężko…

– Wiem, że niektórzy znaleźli się w naprawdę dramatycznej sytuacji, więc szczerze powiem, że u mnie nie jest najgorzej. Są ludzie, którzy dopiero otworzyli swoje biznesy, lub żyli z miesiąca na miesiąc i po krótkim czasie faktycznie zostali bez środków do życia. Dla fryzjera nie przyjście do pracy to nie jest dzień na zero, tylko to jest dzień na minus. Ja sam nie mam na szczęście ani wielkich kredytów mieszkaniowych, leasingów samochodowych, itd. Żyję trochę skromniej. Miałem odłożone pieniądze na rodzinne wakacje. Mieliśmy jechać – o ironio – na kemping do Włoch, chciałem też puścić dzieci na kolonie. W obecnej sytuacji wiadomo, że nic z tego nie wyjdzie, więc siłą rzeczy odmroziły mi się odłożone na lato fundusze, które przeznaczam na utrzymanie swojego biznesu. Myślę, że do września jestem względnie zabezpieczony.

– Kilkanaście dni temu pojawiła się plotka, że pierwszy etap odmrażania gospodarki miał dotyczyć także fryzjerów. Słyszałeś o tym?

– Tak i nawet zdążyłem przez chwilę w nią uwierzyć. Do tego stopnia, że zapisałem już kilku klientów… Potem czekało mnie oddzwanianie i anulowanie rezerwacji. Zwykle padało pytanie: – To na kiedy teraz możemy się umówić? Może po majówce, może za dwa tygodnie? Prawda jest taka, że w dalszym ciągu możemy wyłącznie strzelać ślepakami i wymyślać nowe terminy, które potem pewnie i tak trzeba będzie znów zmieniać.

– Telefon nie przestaje dzwonić?

– Ciągle ktoś dopytuje. Miałem kilka propozycji obsługiwania klientów w domu. Czy to u mnie, czy u kogoś. Dla niektórych ta usługa jest naprawdę bardzo ważna. Część osób jest mocno przyzwyczajona do pewnej systematyczności, do pewnego wyglądu, do pewnej estetyki… Wiem, że niektórym tego bardzo brakuje. Jedna z klientek powiedziała mi, że może wyjść z domu tylko w sytuacji pierwszej potrzeby, a dla niej fryzjer jest właśnie jestem taką potrzebą. Była gotowa nawet umówić się pod gołym niebem. Ludzie liczą, że zrobię dla nich wyjątek. Widzę, jak niektórym na tym zależy i jestem w stanie to zrozumieć. Są przecież mężczyźni na co dzień pracujący pod krawatem. Żeby taki strój miał sens, muszą być do tego ładnie przycięte włosy, dobrze podgolony kark. Dla perfekcjonistów, którzy dotychczas mieli wszystko dopięte na ostatni guzik, ta nowa sytuacja jest trudna do odnalezienia się. Osobiście korzystam z okazji i zapuszczam włosy. Brodę przyciąłem sobie sam, więc nie wyglądam jak Robinson Crusoe. Obciąłem żonę i dzieci, więc w domu mamy dość wysoką estetykę, jeśli chodzi o fryzury. Chodząc po ulicy dostrzegam, że potrzeba skorzystania z usług fryzjerskich w narodzie jest duża.

– Już tak zarośliśmy?

– Jestem spaczony na tym punkcie i zawsze zwracam uwagę na włosy. Dawno nie widziałem tak dużych siwych odrostów u kobiet. Mężczyźni także są zapuszczeni. Powiedzmy sobie wprost, wyglądamy brzydziej. Da się zaobserwować też pewne potknięcia. Moja sąsiadka, która zawsze miała bardzo zadbane włosy, nagle ma żółte odrosty i popalone końcówki. Przykro patrzeć. Ona sama, też ze smutnym wzrokiem, odpowiada na osiedlu dzień dobry. Jestem przekonany, że taki dyskomfort może wpływać na samopoczucie jej i mnóstwa kobiet.

– Skoro jednak problem dotyka wszystkich, ludzie powinni łatwiej zaakceptować obecne realia…

– Nie do końca! Branża fryzjerska bacznie obserwuje chociażby naszych polityków, którzy występują publicznie. Na pytania o zadbane i elegancko przystrzyżone włosy, próbują bronić się, że mają odpowiednie umiejętności i sami się obcięli, albo mówią, że zrobiły im to żony. Jeśli tak jest, to nic, tylko trzeba pogratulować talentu. Śmiem w to wątpić, choć oczywiście nikt nikogo za rękę nie złapał. Obiło mi się o uszy, że nie tylko we Włoszech, ale także w Polsce, policja zatrzymywała na ulicach przechodniów, których fryzura wyglądała zbyt dobrze. Wszystko, aby dotrzeć do fryzjera, działającego „w podziemiu”.

– Mówi się o bardzo wysokich karach za złamanie zakazów…

– To prawda. Te są wymierzane już nie przez policję, która ma mniejsze możliwości wykonawcze, a przez sanepid. Słyszałem, jeżeli zostaniemy przyłapani na wykonywaniu usługi, czeka nas wysoka grzywna, sięgająca nawet 30 tysięcy złotych. Z sanepidem nie ma szczególnej dyskusji. Kara jest nakładana natychmiast, potem egzekwowana i dopiero później możemy się odwoływać.

– Mimo wszystko wielu decyduje się działać „w podziemiu”?

– Ktoś na pewno pracuje. Trudno mi jednak stwierdzić o jakiej skali zjawiska mówimy. Przypominam, że niektórzy mogą mieć nóż na gardle i przez to podejmują się wykonywania swojego zawodu. Mam tylko nadzieję, że tacy fryzjerzy robią to w miarę bezpiecznie, i że nikt się w ten sposób nie zarazi, bo byłby to cios dla całej branży. 

– Czy zatem ludzie zaczęli – być może wzorując się właśnie na politykach – strzyc się sami?

– Widziałem kilka efektów strzyżenia się w domu przez moich klientów. Może nie wykonali fryzur najwyższych lotów, ale z problemem włosów nachodzących na uszy sobie poradzili. Fryzjerzy próbują pomagać i wychodzić naprzeciw oczekiwaniom ludzi. Sprzedajemy np. mieszanki kolorystyczne, które umożliwiają nałożenie pożądanego koloru na odrosty. Telefonicznie podpowiadamy jak się do tego zabrać. Do sieci trafiają także filmiki, gdzie moi koledzy pokazują, jak w podstawowy sposób możemy przystrzyc się w domowym zaciszu. We własnym zakresie da się też wykonać proste farbowanie włosów, lecz nie ma mowy o bardziej skomplikowanych zabiegach.

– Nie boisz się, że z czasem klienci stwierdzą, że da się obyć bez fryzjera?

– Nie, absolutnie. Myślę, że jeżeli ktoś doświadczył dobrego strzyżenia, dobrej koloryzacji, to nie zaakceptuje nagle na swojej głowie fryzury na znacznie niższym poziomie. Samemu nie da się w kilka tygodni nabyć umiejętności, jakie ma zawodowy fryzjer. Bardziej obawiam się kryzysu gospodarczego i tego, że ludzie będą tracić pracę. Mój salon nie należy do najtańszych i boję się, że część osób po prostu wybierze bardziej budżetową konkurencję.

– Zakładasz sobie jakiś potencjalny termin, kiedy, choćby częściowo, zostanie przywrócona Twoja zawodowa normalność?

– Jesteśmy w trzecim etapie odmrażania gospodarki. Mamy ruszyć wraz z gastronomią i sklepami w galeriach handlowych. Póki co, nie mówi się o żadnych konkretnych datach. Może końcówka maja? Czerwiec? Pytanie tylko, jeśli w końcu powrócimy, to na jakich warunkach. Być może, podobnie jak działa to w marketach, będą wprowadzone restrykcje odnośnie liczby ludzi, mogących przebywać w jednym czasie w salonie, co będzie zależne od metrażu pomieszczenia. W taki sposób przecież sam działałem jeszcze w marcu. Wydaje mi się to rozsądne i wierzę, że nawet w czasach pandemii da się bezpiecznie pracować. 

Foto: Marta Wojewoda

Następny

Kontakt

Napisz do mnie