Najmniejszy, choć wcale niemały

W obecnej gamie Mercedesa mamy prawie 40 modeli samochodów! Patrząc na panujące trendy, nie dziwi, że największą popularnością cieszą się wszelkiej maści SUV-y. Przez ostatni tydzień sprawdzałem najmniejszego z nich, czyli debiutującego w tym roku w salonach GLA drugiej generacji. Kompaktowe i „uterenowione” auto zaskakuje. Pozytywnie, jak i negatywnie… Czy warto rozważać jego zakup?

Historia A klasy jest dość zawiła. Najmniejszy z Mercedesów został zaprezentowany jeszcze w ubiegłym stuleciu, w 1997 roku, jako przedstawiciel popularnego segmentu miejskich samochodów. Tyle, że z półki premium. Za pierwszą generacją ciągnie się zła sława po oblaniu tzw. „testu łosia”, gdy podczas jednej z prób bezpieczeństwa, wykonywanej przez szwedzkich dziennikarzy, samochód przewrócił się na bok. Niemieccy inżynierowie zmuszeni byli zmodernizować auto, a także wycofać wszystkie przygotowane do sprzedaży wywracające się modele. To był kataklizm i istny cios dla tak uznanej marki. W 2004 roku przyszedł czas na drugą odsłonę klasy A, która była podobnym – nowocześniejszym i trochę większym – wozem. Prawdziwa rewolucja przyszła w 2012 roku, wraz z debiutem trzeciej generacji, która przeobraziła się w zgrabnego kompaktowego hatchbacka. Już wtedy coraz więcej kierowców z pożądaniem patrzyło na SUV-y i crossovery, dlatego Niemcy kilkanaście miesięcy później wypuścili na rynek wariant GLA, który w praktyce był podwyższonym bratem klasycznej A klasy. GLA sprzedawał się całkiem nieźle, choć słyszałem, że nie był zbyt praktyczny. Zwłaszcza z tyłu zarzucano mu ciasnotę, co było jego główną wadą.

Nie miałem okazji jeździć pierwszym GLA, dlatego, polegając na opiniach o poprzedniku, spodziewałem się, że zapisana do testu nowa wersja, również nie będzie grzeszyć przestronnym wnętrzem. I tu czekało mnie pierwsze zaskoczenie, a zarazem największy atut nowego GLA. Samochód ma lekko ponad 4,4 metra długości i – jak na ten gabaryt – trzeba przyznać, że miejsca jest w nim mnóstwo. Rzadko kiedy w autach z tego segmentu jestem w stanie wygodnie usiąść za fotelem kierowcy, nie martwiąc się o to co zrobić z nogami i głową. Nie powala za to pojemność bagażnika (435 litrów), ale cudów nie ma. Coś za coś. Także z przodu z łatwością można zająć dobrą pozycję, na wygodnych, choć regulowanych ręcznie fotelach. Cieszy doskonała widoczność, za sprawą bardzo dużej przedniej szyby. 

Widać, że to nie tylko napompowana A klasa, lecz wóz, który ma wpisać się w nurt małych SUV-ów, czy też – jak kto woli – crossoverów. Według mnie, nowy GLA ma znacznie więcej cech wspólnych wcale nie z A klasą, lecz mercedesowskim minivanem, oznaczonym literką B. Przekonałem się o tym, gdy pewnego dnia na parkingu tuż obok mnie zaparkowała właśnie B klasa, także w białym odcieniu. Efekt był porażający: te auta – patrząc na linię boczną – są identyczne! Utwierdziłem się w tym, sprawdzając długość B klasy. Różnica? 9 milimetrów… Jeśli dodać do tego, że oba auta mają dokładnie tak samo narysowaną deskę rozdzielczą rodzi się pytanie: dlaczego testowany wóz nie nazywa się GLB? Nie dzieje się tak, bo taki model już istnieje, tyle że jest znacznie większym, mogącym pomieścić nawet siedem osób, autem. Zagmatwane to nazewnictwo wśród przedstawicieli ze słynną gwiazdą na masce…

Wygląd. Pierwszego dnia, gdy odebrałem auto, jak i tydzień później, nie potrafiłem stwierdzić, czy nowy GLA mi się podoba. Niby jest zgrabny, ale z drugiej strony przypomina jajko. Ma agresywny przód, ale im dalej w tył, tym bardziej robi się ugrzeczniony, a przez to nijaki. Na pewno nie jest szpetny, ale szału nie robi. Za to przekonuje mnie projekt jego wnętrza, a dokładnie nowoczesnego kokpitu, który opiera się na dwóch dużych ekranach cyfrowych, o fantastycznej rozdzielczości i szerokich możliwościach konfiguracji. Operować możemy nimi na kilka sposobów, lecz najwygodniej było robić to za pomocą małych gładzików, umieszczonych na kole kierownicy. Muszę dodać, że sama obręcz także wspaniale leżała w dłoniach. Chyba poprawiono system obsługi głosowej, bowiem rozmowy rozpoczynające się od „Hej, Mercedes”, tym razem miały sens i dało się pogadać z samochodem znacznie skuteczniej niż w przypadku testowanego kilka miesięcy temu GLE Coupe

Podobało mi się efektowne ledowe podświetlenie kabiny, które przez przeciwników nowej gamy Mercedesów jest krytykowane i uznawane za tandetne. Mnie ten „dyskotekowy” sznyt odpowiadał i nie widzę nic złego w tym, że Mercedes – kojarzony głównie z pojazdami dla statecznych kierowców – celuje także w gusta młodszych odbiorców. A podświetlenie zawsze można wygasić.

Od Mercedesa trzeba wymagać więcej niż od innych, popularnych marek. Chodzi nie tylko o wieloletnią tradycję konstruowania luksusowych aut. Przede wszystkim zakup Merca wiąże się z wysoką ceną. O niej jednak na koniec. Pewne elementy były dla mnie rażące i nieakceptowalne jak na klasę premium. Materiały wykończeniowe były miejscami – co najwyżej – przeciętne. Fatalnie prezentował się schowek przed pasażerem. Źle spasowany z resztą deski, otwierany za pomocą klameczki, która zachowywała się tak, jakby miała się zaraz urwać. W żenujący sposób zamykały się także drzwi auta. Trzeba było naprawdę solidnie nimi trzasnąć, aby się domknęły. Aż głupio było mi tak traktować prestiżowego Mercedesa. Kolejna rzecz – tragicznie działający asystent utrzymywania pojazdu w pasie ruchu. Gdy włączył się po raz pierwszy, byłem pewien, że uderzyłem w inne auto. Głośny chrobot, nieprzyjemna wibracja na kierownicy i nagłe dohamowanie mogą naprawdę przestraszyć, co przynosi więcej szkody niż pożytku. Zwłaszcza, że system działał wybiórczo. Włączał się raz na kilka „przewinień”.

Listę moich zarzutów względem GLA zamyka umieszony pod maską silnik (w wersji 200). Testowanego SUV-a napędzała jednostka o pojemności zaledwie 1.3 litra, generująca 163KM. Zdaję sobie sprawę, że wielu kierowców, jeżdżących głównie spokojnie po mieście, w wypadku współczesnych aut, mających automatyczną skrzynię biegów, może nie zorientować się, czy prowadzi diesla, czy auto z benzynowym motorem. Różnicę czuć, gdy próbujemy jechać dynamicznie. Wedle danych technicznych, GLA z malutkim benzynowym silnikiem jest dość szybki (8,7 do setki). Jednak, jeśli chcemy to osiągnąć, musimy liczyć się z nieprzyjemnymi doznaniami. W kabinie robi się bardzo głośno, silnik wyje, błagając o odpuszczenie gazu. Daleko tu do komfortu, z jakim kojarzy się klasa premium. Spalanie? Mój wynik z kilkuset kilometrów to 9,2 litra. Bez rewelacji. Również o trwałość tak wyżyłowanej jednostki byłbym niespokojny. Oczywiście, w palecie swoich silników Mercedes ma do zaoferowania znacznie więcej, lecz podejrzewam, że to właśnie ta wersja w GLA może cieszyć się największą popularnością. Zwłaszcza wśród tych, którzy stawiają na efektowne gadżety, nie patrząc na serce pojazdu. Taki GLA bazowo kosztuje niecałe 160 tysięcy złotych. Wyposażony, podobnie jak prasowy egzemplarz, przekracza już 200 tysięcy! Nawet nie ma sensu wymieniać, jakie inne nowe auto możemy kupić za podobne pieniądze. Wyliczanka byłaby zbyt długa…

Następny

Kontakt

Napisz do mnie