Nową Mokką po Starej Pradze
Opel odważnie wchodzi w 2021 rok, pokazując kolejną ciekawą premierę, która ma spore szanse stać się hitem sprzedaży. Druga generacja Mokki stanowczo zrywa ze stereotypem nudnej, konserwatywnej marki. Niemiecki miejski crossover wygląda rewelacyjnie! Awangardowo i nowocześnie. Podczas pierwszych jazd prasowych miałem okazję sprawdzić zarówno elektryczną, jak i spalinową odmianę. Wrażenia? Mieszane…
W pandemicznej rzeczywistości prezentacje prasowe nowych aut stały się wielką rzadkością. Dlatego Oplowi należą się słowa uznania, że mimo otaczających nas niełatwych okoliczności, nie stawia – jak większość marek – wyłącznie na wirtualne spotkania z dziennikarzami. Kameralne wydarzenie (na daną godzinę umawiano raptem dwójkę gości), utrzymane w restrykcyjnym, momentami wręcz krępującym reżimie sanitarnym, było niezwykle przyjemną odskocznią od męczącej covidowej codzienności. Zwłaszcza, że tego dnia oko cieszyła nie tylko nowa Mokka, ale także pierwszy od dawna tak ciepły i słoneczny dzień zwiastujący nadchodzącą wiosnę.
Warszawska Praga. To tu miałem okazję zapoznać się z gorącą nowością Opla. Dla mieszkańców stolicy to dzielnica owiana sławą wyjątkowo niebezpiecznego miejsca, w które przybysze spoza stolicy nie powinni się – zwłaszcza po zmroku – sami zapuszczać. Przyznam jednak, że na mnie, urodzonym łodzianinie, który dobrze zna wiele „trudnych” zakamarków swojego miasta, Praga nie wywarła takiego wrażenia. Przeciwnie! Mieszanka starych, zaniedbanych kamienic z leciwymi blokowiskami, ale też z nowoczesnymi apartamentowcami i modnymi knajpkami tworzy intrygującą scenerię. Na jej tle zgrabny Opel, o futurystycznej linii nadwozia, prezentował się doskonale i zwracał uwagę przechodniów, gdy mknąłem nim po charakterystycznych kocich łbach, jakimi pokryta jest spora część uliczek. Gdy, jeżdżąc nową Mokką, skręciłem w ulicę Markowską, poczułem, że przeniosłem się w czasie. Zastałem tam wkomponowaną w ciasną zabudową stację benzynową z dawno niewidzianym logo „CPN”. Okazuje się, że to nie pozostałość minionej epoki, lecz celowe działanie „Orlenu”, który kilka lat temu miał plan wskrzeszenia dawnej marki. Póki co, skończyło się na przerobieniu raptem jednej stacji na stołecznej Pradze. A szkoda, bo pomysł wydaje się świetny i podejrzewam, że nie tylko u mnie wzbudził sentyment.
Do testu, a właściwie do opisania pierwszych wrażeń z jazdy nową Mokką, otrzymałem kluczyki od dwóch świeżutkich egzemplarzy w topowych odmianach („GS Line” oraz „Ultimate”) i kompletnie różnych układach napędowych. Na pierwszy ogień wybrałem elektryczny wariant, który skusił mnie nie tyle innowacyjnym napędem, co… fenomenalnym kolorem! Ostry zielony lakier, w połączeniu z czarnymi dodatkami (dach, maska, felgi, przedni pas), ale przede wszystkim kapitalna linia nadwozia pełna stylowych smaczków dały piorunujący efekt. Czy to na pewno Opel? Tak atrakcyjnego modelu w gamie niemieckiego producenta nie było do wielu, wielu lat… Szczególnie spodobał mi się projekt frontu pojazdu („Opel Vizor”), mający bezpośrednio nawiązywać do legendarnego coupe z lat 70., czyli Opla Manty. Co ważne, nowa Mokka ma wyznaczać stylistyczny trend wszystkich Opli nowej generacji, w tym m.in. następcy popularnej kompaktowej Astry, którego poznamy już za kilka miesięcy. Bezdyskusyjnie wygląd Mokki z 2021 roku to jej największy atut.
Raptem tydzień temu opisywałem swoje niełatwe doświadczenia z autem elektrycznym zimą (test Kii e-Niro). W ciągu kilku dni pogoda zdążyła się diametralnie zmienić. Mrozy i śnieżyce zastąpiło pełne słońce i temperatura sięgająca nawet 17 stopni, a co za tym idzie zmienił się także mój odbiór pojazdu zasilanego prądem. Przede wszystkim zniknął problem ogrzewania wnętrza kabiny. Elektryczna Mokka ma silnik generujący 136KM i baterię o pojemności 50kWh. W praktyce oznacza to przeciętne jak na tego typu pojazd osiągi (o podnoszącym adrenalinę wgniataniu w fotel nie ma raczej mowy) i przyzwoity teoretyczny zasięg, wynoszący – wedle cyklu WLTP – ponad 300 kilometrów. Trudno mi wypowiadać się na temat realnego zużycia prądu, bowiem na zapoznanie się z tym jak jeździ Mokka-e miałem raptem godzinę.
Zdążyłem za to docenić dobrą, stosunkowo niską jak na crossovera, pozycję za kierownicą oraz gustownie zaprojektowane wnętrze na miarę 2021 roku. Elektroniczny, duży wyświetlacz w miejscu analogowych zegarów, obok dotykowy, prosty w obsłudze ekran, odpowiadający za tzw. multimedia, czy malutki przełącznik od wyboru kierunku jazdy, zamiast tradycyjnej dźwigni są świadectwem, że Opel dogonił naszpikowaną nowoczesnymi bajerami konkurencję. Żeby jednak zasiąść za sterem Mokki trzeba pokonać absurdalnie wysoko poprowadzony próg, o który łatwo się uderzyć, brudząc przy tym spodnie. Dziwna sprawa, bo przecież jedną z głównych zalet wszelkich SUV-ów, czy crossoverów jest wygodne wsiadania do auta.
Niestety, muszę też wytknąć miejskiemu Oplowi ciasnotę. Z przodu czułem się zbyt obudowany przez wykonany z twardego plastiku tunel środkowy, w który musiałem wbijać kolano. W dłuższej trasie z pewnością będzie to uciążliwe. Z tyłu też brakowało przestrzeni. Nie przekonuje mnie argument, że to kwestia segmentu B, bowiem Opel ma w ofercie innego mini SUV-a z tej samej półki – Crosslanda – o zbliżonych wymiarach zewnętrznych do Mokki, gdzie miejsca jest zaskakująco sporo. – Crossland jest funkcjonalny i wszechstronny, a Mokka ma designerski wygląd, mający przyciągnąć do siebie młodszych kierowców – tłumaczył przedstawiciel Opla. Czemu moda nie może iść w parze z wygodą? Nie wiem.
Mokka-e, jak większość elektryków, ma także zbyt wygórowaną cenę. Bez solidnych dopłat rządowych trudno spodziewać się, żeby Polacy przekonali się do elektryfikacji motoryzacji. 139 tysięcy złotych za bazową wersję i 162 tysiące za topową, sprawdzaną przeze mnie odmianę, to zdecydowanie za dużo. Dlatego z pewnością w naszym kraju większa popularnością będą cieszyły się Mokki z konwencjonalnym napędem. Całkiem żwawo, a zarazem kulturalnie (brawa za wyciszenie wnętrza) jeździło mi się egzemplarzem, mającym pod maską znany chociażby z Peugeotów i Citroenów, turbodoładowany benzynowy silnik 1.2, o mocy 130KM. Taka Mokka z manualną skrzynią biegów i podstawowym (choć wcale niebiednym) wyposażeniem kosztuje niecałe 90 tysięcy złotych. Wciąż niemało, lecz w porównaniu do ekologicznego elektryka, o niebo lepiej. Opel Mokka pierwszej generacji sprzedawał się bardzo dobrze i zdołał przekroczyć magiczną barierę miliona wyprodukowanych egzemplarzy. Czy następca powtórzy ten sukces? Gdyby brać pod uwagę sam wygląd, w którym da się zakochać się od pierwszego wejrzenia, mógłbym się założyć, że tak właśnie będzie…