Odmrożona Bundesliga

66 dni. Tyle trwała wymuszona przez pandemię koronawirusa przerwa w jednej z najsilniejszych europejskich lig piłkarskich. Niemcy jako jedni z ostatnich postanowili zawiesić krajowe rozgrywki (13 marca), a teraz jako pierwsi wrócili do grania w piłkę. Determinacja, aby odmrozić najpopularniejszy sport u naszych zachodnich sąsiadów była ogromna. Choć mecze bez publiczności, odbywające się przy zachowaniu szeregu zaleceń sanitarnych ogląda się dość dziwnie, to i tak 26. kolejka Bundesligi cieszyła się rekordową widownią przed telewizorami. Poczynaniom Niemców bacznie przyglądają się kolejne piłkarskie federacje.

Ostatni weekend z Bundesligą przyniósł kilkukrotny wzrost oglądalności w porównaniu do innych kolejek z tego sezonu, które odbyły się jeszcze przed pandemią! – ogłosiła stacja „Sky”, mająca prawa do transmitowania piłkarskich meczów na najwyższym szczeblu w Niemczech. Głód futbolu wśród kibiców jest ogromny. W ostatnich tygodniach zakochani w piłce nożnej Europejczycy zaczęli nawet poszukiwać transmisji z Białorusi, gdzie akurat nie przestano grać. Tęsknota była na tyle duża, że mało komu przeszkadzał fakt, iż poziom tamtejszych rozgrywek, jak i cała oprawa meczowa, mocno odbiegają od standardów znanych z czołowych lig. Dlatego wznowienie Bundesligi było naprawdę wielkim wydarzeniem.

Nie ma co ukrywać, że do powrotu do sportowej normalności jest jednak jeszcze bardzo daleko. Najbardziej kłuje w oczy widok pustych trybun. Zwłaszcza w Niemczech, gdzie frekwencja jest – a raczej była – jedną z najwyższych na świecie. Część klubów postanowiła rozwiesić na krzesełkach koszulki przesłane przez ludzi, mających karnety na mecze. Pojawiły się także pluszowe maskotki. Na jeszcze ciekawszy pomysł wpadli działacze Borussii Moenchengladbach, którzy zaproponowali swoim fanom wirtualny udział w meczach. Chodzi o umieszczenie na trybunach tekturowych atrap z przytwierdzonymi zdjęciami ludzi, którzy regularnie odwiedzają stadion. Akcja cieszyła się sporym powodzeniem. Wzięło w niej udział kilkanaście tysięcy osób. Poza przesłaniem fotki, każdy kibic musiał zapłacić 19 euro za nietypowy bilet, a właściwie karnet, bowiem tekturowe atrapy zastąpią żywych ludzi na Borussia-Park do końca sezonu.

Zamiast głośnego dopingu (pomysły o puszczaniu kibicowskich przyśpiewek z głośników zostały zbojkotowane przez najzagorzalszych fanatyków) słyszeliśmy okrzyki piłkarzy i trenerów. Dochodziło do zabawnych, ale często kontrowersyjnych sytuacji, bowiem mikrofony zamiast zbierać odgłosy z widowni, wyłapywały często niezbyt cenzuralne okrzyki. Sportowcy zdają sobie sprawę, że w nietypowych realiach muszą znacznie bardziej uważać na słowa, choć nie jest tajemnicą, że boiskowy język nie należy – delikatnie mówiąc – do najbardziej kulturalnego. Przykład? Jean-Clair Tobido z Schalke 04 wykrzyczał do Erlinga Haalanda z Borussii Dortmund, aby ten… odbył stosunek ze swoją babcią. Oczywiście, uczynił to w znacznie mocniejszych słowach. Początkowo niemieccy dziennikarze mówili o skandalu, ale jeden z ekspertów sprowadził ich na ziemię, mówiąc, że tego typu odzywki – choć dla wielu szokujące – są podczas meczów na porządku dziennym.

Mimo że gra toczyła się o cenne ligowe punkty, to atmosfera przypominała tę rodem z treningowych gierek, czy sparingów. „Nowości” jest więcej. Rezerwowi zawodnicy siedzą w sporych odstępach od siebie, mając na twarzy maseczki. Także trenerzy powinni trzymać się na dystans od swoich podopiecznych. Zabroniono też tradycyjnych uścisków dłoni przed pierwszym gwizdkiem. Piłki, w przerwach od gry, są dezynfekowane. W maseczki uzbrojeni są również chłopcy od ich podawania, jak i ograniczone do minimum służby porządkowe. Piłkarze dostali zalecenia, aby po zdobytych golach nie cieszyć się wspólnie. Części się to udało, co było dość smutnym widokiem. Z kolei na przykład gracze walczącej o utrzymanie w lidze Herthy Berlin nie wytrzymali i po jednej ze strzelonych bramek padli sobie w ramiona. Spadła na nich fala dość absurdalnej krytyki. Przecież kilka minut wcześniej, przy chociażby wykonywaniu rzutu rożnego, zawodnicy z dwóch zespołów tłoczyli się w obrębie pola karnego, walcząc o przejęcie piłki.

Zanim jednak piłkarze zagrali w długo wyczekiwanych meczach, musieli się do tego specjalnie przygotować. I nie chodzi wyłącznie o szlifowanie formy, która z pewnością została zachwiana przez przymusowe „urlopy”. Musieli poddać się testom na obecność koronawirusa zarówno przed pierwszymi grupowymi treningami, jak również przed pierwszymi meczami. Ponadto, całe drużyny skoszarowano w hotelach na co najmniej tydzień, aby poddać się bezwzględnej kwarantannie przed powrotem do sportowej rywalizacji. Zapomniano o symbolicznym geście, czyli minucie ciszy poświęconej ofiarom koronawirusa. Tę wpadkę Niemcy postanowili szybko naprawić. – Profesjonalny futbol w Niemczech pragnie w najbliższych dwóch kolejkach wyrazić swój żal. Jednocześnie na najwyższe uznanie i podziękowania zasługują wszyscy, którzy zajmują się medycyną, opieką, polityką i wieloma innymi dziedzinami, walczący z konsekwencjami pandemii w naszym kraju. Chcemy okazać im nasze wsparcie – stwierdził szef DFL (Niemieckiej Ligi Piłkarskiej) Christian Seifert.

Obawiano się jak będzie wyglądał sportowy poziom rozgrywek. Niespodziewane zamrożenie rozgrywek w środku sezonu było bezprecedensową sytuacją. Precyzyjnie opracowywane plany treningowe, obozy przygotowawcze, czy cały system szkolenia, przyjęty w każdej z drużyn wzięły w łeb w momencie, gdy piłkarzom nagle nakazano pozostać w domach. Pojawiały się głosy, że kilkutygodniowy rozbrat z piłką będzie wyraźnie widoczny i przyniesie spadek jakości gry. 

Tymczasem piłkarze zaprezentowali się całkiem nieźle. W dziewięciu meczach padło 27 goli, a tempo spotkań było całkiem żywe. Najwięcej emocji towarzyszyło derbom Zagłębia Ruhry, w których grająca u siebie (choć oczywiście bez wsparcia – jak to zwykle bywa – kilkudziesięciu tysięcy żółto-czarnych kibiców) Borussia Dortmund zdemolowała Schalke, wygrywając 4:0. Po meczu piłkarze BVB podbiegli do pustej trybuny, zajmowanej zwykle przez tamtejszych „ultrasów” i symbolicznie unieśli ręce w geście triumfu, patrząc na szary, bezludny betonowy sektor. Na ustach kibiców w Polsce, Niemczech, ale także w całej Europie był Robert Lewandowski, który nie stracił instynktu strzeleckiego. Wprawdzie przeciwko Unionowi Berlin strzelił tylko jednego gola, wykorzystując rzut karny, a w całym spotkaniu był raczej niewidoczny, to i tak kapitan reprezentacji Polski pewnie zmierza po koronę króla strzelców Bundesligi. Co więcej, „Lewy”, według niemieckich mediów, może spróbować pobić słynny rekord legendarnego Gerda Muellera. Niemiec w sezonie 1971/72 zdobył aż 40 goli. Lewandowski ma na koncie 26 trafień i osiem spotkań do końca sezonu, więc o zbliżenie się do wyczynu Muellera będzie szalenie trudno. Niemniej Niemcy widzą w Polaku olbrzymi potencjał i zaczęli pompować balonik, spekulując o szansach na zaatakowanie wyczynu legendy niemieckiej piłki. Tematem powszechnej dyskusji jest także Bayern Monachium i szanse Bawarczyków na wywalczenie 30. Mistrzostwa Niemiec. Kilkupunktowa przewaga nad rywalami daje im pozorny spokój, lecz z pewnością drużyny z Dortmundy, czy Moenchengladbach nie odpuszczą do ostatniej kolejki, którą – miejmy nadzieję – uda się równie sprawnie przeprowadzić. Bo o ile przyjemniej dyskutować o czysto-sportowych wydarzeniach, niż o odmienianym bez przerwy przez wszystkie przypadki wirusie z Chin. Wszystkim nam tego brakowało. Bundesligo, dobrze, że wróciłaś!

foto: bundesliga.com

Następny

Kontakt

Napisz do mnie