Piątka na piątkę

Małe miejskie samochody przeżywają w ostatnich miesiącach istny renesans. Premiera goni premierę. Najtańsze w gamie większości marek auta projektowane są z dużym naciskiem na komfort pasażerów i zaskakująco wysoką jakość wykończenia wnętrza. Nie brakuje im także wyposażenia, jakiego moglibyśmy oczekiwać od pojazdów z wyższej półki. Doskonałym przykładem jest Renault Clio piątej generacji, które ma wiele atutów, żeby nadal pozostać hitem sprzedaży francuskiego koncernu.

W coraz bardziej zakorkowanych miastach, gdzie na zatłoczonych parkingach ciężko znaleźć wolne miejsca, samochody pokroju Renault Clio czują się jak ryba w wodzie. Mają sprawnie dowieźć nas do pracy, na zakupy, czy na weekendowy wypad poza miejską dżunglę. Choć w większości są rejestrowane na pięć osób, nie odkryję Ameryki, pisząc, że najwygodniej podróżuje się nimi we dwójkę. Z pojemnością bagażnika bywa różnie, lecz Renault szczyci się, że Clio ma największy w całym segmencie (ponad 390 litrów). Jeżdżąc na co dzień większymi autami, zawsze na początku trudno mi się przesiąść do niewielkiego mieszczucha. Jednak po krótkim czasie, zwykle doceniam reprezentantów tej klasy pojazdów. Zwłaszcza jeżeli są skonstruowane tak jak najnowsze Renault.

Clio I debiutowało na rynku w 1990 roku jako następca kultowej „piątki”. Błyskawicznie zyskało uznanie w branży, czego dowodem był zdobyty rok później tytuł „Samochodu Roku”. Kolejne odmiany również cieszyły się dużym zainteresowaniem. Ci, którzy wraz z premierą piątej generacji, liczyli na rewolucję, mogli poczuć się zawiedzeni. Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, Clio zmieniło się w niewielkim stopniu. Nowe, dostępne w standardzie, ledowe reflektory – które nie tylko atrakcyjnie się prezentują, ale także doskonale świecą – większy grill, zmieniony zderzak i… to by było na tyle. Na pierwszy rzut oka bardziej przypomina podrasowaną czwórkę niż całkiem nowy model. Kilkukrotnie zdarzyło mi się nawet pomylić je ze sobą na drodze. Nie jest to jednak specjalna wada, bowiem nadal projekt nadwozia robi wrażenie. Zwłaszcza jeśli jest w tak efektownym pomarańczowym kolorze, jaki miałem do dyspozycji podczas tygodniowego testu.

Prawdziwa rewolucja czeka jednak w środku. W końcu zawitała świeżość i nowoczesność, jakiej brakowało poprzednikowi. Wnętrze miejskiego malucha prezentuje się kapitalnie! Auta z tego segmentu często kojarzą się z wszechobecnym twardym plastikiem, co oczywiście ma wpływać na ich niską cenę. Renault, za sprawą nowego Clio, w zdecydowany sposób chce odciąć się od tego stereotypu. I robi to więcej niż dobrze. Kiedy usiadłem w nadspodziewanie wygodnym fotelu, długo nie mogłem napatrzeć się na wszystko, co miałem przed sobą. A były to: nowy elektroniczny wyświetlacz z czytelnymi i estetycznymi zegarami. Po prawej stronie centrum sterowania pojazdem i multimediami w postaci dużego (9,3 cala) tabletu, którego obsługa okazała się dość intuicyjna. Minusem i niezrozumiałą dla mnie rzeczą było to, że ekrany lubiły się „zawieszać”, a ich praca powinna być zdecydowanie szybsza. Dookoła spotkałem kilka praktycznych schowków, w tym wygodne miejsce do odłożenia dużego smartfonu, z czym często mam problem. 

Przede wszystkim Clio kupiło mnie przyjemnymi w dotyku, miękkimi materiałami wykończeniowymi, przez co wnętrze francuskiego malucha stawia go na zaskakująco wysokim poziomie. Spędzając za jego kierownicą wiele godzin, absolutnie nie czułem się jak w budżetowym aucie. Wprawdzie bogata wersja „Intens”, którą testowałem, kosztuje ponad 60 tysięcy złotych, to wydaje mi się, że tańsza odmiana „Zen” (wyceniona na 56 400 złotych) będzie cieszyła się dużym powodzeniem. Patrząc na wyposażenie, wygląd i komfort, jaki daje nowe Clio, jego cena brzmi rozsądnie. Jeśli dodamy do tego znakomite wyciszenie kabiny – i to nawet podczas autostradowej jazdy – można się pokusić o wniosek, że Renault stworzyło auto bliskie doskonałości.

Wychwalając dalej Clio piątej generacji trzeba wspomnieć o zawieszeniu, pracującym na tyle miękko, na ile należy oczekiwać tego od miejskiego samochodu. Niestety, zawiodłem się na skrzyni biegów, która wzbudzała u mnie frustrację, zacierając ogólne świetne wrażenia związane z tym maluchem. Po pierwsze, lewarek jest zbyt długi, przez co trudno szybko wrzucić odpowiednie przełożenie. Po drugie, zdarzyło mi się – mowa zwłaszcza o wstecznym – kilkukrotnie szukać właściwej pozycji. Po trzecie, do dyspozycji mamy pięć biegów i szczególnie w trasie ewidentnie brakuje „szóstki”. Oczywiście, możemy pomyśleć o zakupie egzemplarza z automatem, lecz wówczas jego cena, grubo przekraczająca 70 tysięcy, przestaje mieć cokolwiek wspólnego z byciem atrakcyjną. Zaproponowany przez Renault prasowy model miał pod maską 1-litrowy benzynowy motor o mocy 100 koni mechanicznych. O szaleństwach należało zapomnieć, ale do sprawnej jazdy po mieście było nawet wystarczająco. Zwłaszcza, że ten turbodoładowany silnik wyróżnia się dużą elastycznością, a i nie powinien mieć specjalnego apetytu na paliwo. Trzeba się liczyć ze zużyciem około 6,5 litra na 100 kilometrów.

Francuzi potrafią robić bardzo atrakcyjne, przykuwające wzrok auta. Zwłaszcza dobrze wychodzi im tworzenie tych najmniejszych, jak opisywane Clio. Ci sami Francuzi także potrafią popsuć cały trud włożony przez projektantów za sprawą wadliwej elektroniki. Tej, w wypadku Clio, jest cała masa. Od nowoczesnych systemów bezpieczeństwa, po szeroko rozbudowane multimedia. Pozostaje wierzyć, że tym razem będzie inaczej i do szeregu zalet, jakie ma najnowsze Renault, za jakiś czas będzie można dopisać tę jakże istotną, czyli niezawodność.

Następny

Kontakt

Napisz do mnie