Poczułem misję
Rozmowa z Konradem Koryckim, pracownikiem jednego z łódzkich dyskontów
– Od kiedy pracujesz w markecie?
– Od niedawna. Kilka miesięcy temu poczułem, że potrzebuję zmiany w życiu i postanowiłem zatrudnić się w sklepie. Zależało mi, żeby mieć pewne źródło stałego dochodu, ponieważ dotychczas prowadziłem własną działalność i bywało z tym różnie. Poza tym chciałem robić coś mniej obciążającego psychicznie. Przez pewien czas się to sprawdzało, aż nagle nastały czasy zarazy…
– Kiedy zauważyłeś, że zaczyna dziać się coś niepokojącego?
– Najpierw docierały do mnie wiadomości, że w Chinach jest problem. Później pojawiły się doniesienia, że wirus może przenieść się do Europy. Ale było to raczej bagatelizowane. Powtarzano teorie, że nie ma się czym przejmować, bo w zasadzie mamy do czynienia z inną odmianą grypy. Z drugiej strony przeglądałem wpisy na różnych forach internetowych, gdzie niektórzy ludzie zaczynali pisać, że warto zrobić zapasy żywności…
– A jak wyglądało to w waszym sklepie?
– Istny szturm, czy też oblężenie – bo te słowa najlepiej oddają to, co działo się u nas w dyskoncie – miał miejsce w dniu, kiedy ogłoszono decyzję o zamknięciu szkół. Wtedy ludziom naprawdę odwaliło. Z półek wymiotło większość produktów. Nie było mowy o przemyślanych zakupach. Ludzie podejrzewali, że następnego dnia także sklepy będą nieczynne lub zastaną same puste półki. Co kto upolował, to wrzucał. Jeden wielki chaos.
– Atmosfera była nerwowa?
– Jak się słuchało, o czym mówią ludzie, to dominował jeden temat. Trudno się temu dziwić. Jeśli rząd postanowił zamknąć szkoły, jasne było, że żarty się skończyły. Pamiętam, przez całe swoje 31-letnie życie, tylko jedną podobną sytuację, gdy z powodu mrozów na tydzień zamknięto szkoły. Przedłużono wówczas ferie, z czego bardzo się cieszyłem. Jednak nie ma co porównywać tych wydarzeń.
– W kolejnych dniach było już spokojniej?
– Raczej tak. Ludzie zaczęli przychodzić na zakupy w maseczkach i rękawiczkach. Na początku było ich niewielu, a dziś taki widok jest czymś zupełnie normalnym. Ostatnio miałem klienta, który przyszedł w… wojskowej masce przeciwgazowej. Ni cholery nie dało się zrozumieć, co mówił. Niestety, miał gołe ręce, więc mimo starań, nie był zbyt dobrze zabezpieczony. Nabił rekordowy rachunek, płacąc grubo ponad tysiąc złotych za same produkty spożywcze. Obsługiwałem go przez dobrych kilkanaście minut.
– Co takie osoby mają w koszykach?
– Najczęściej produkty z długim terminem przydatności. Ryże, kasze, makarony, ale również dania gotowe jak zupki chińskie czy gorące kubki. Do tego konserwy turystyczne, ryby w puszkach, zawekowane sosy… Zgrzewkami wykupywane jest mleko w kartonach i woda mineralna. Oczywiście, na potęgę brany jest również papier toaletowy.
– Trudni klienci?
– Zdecydowana większość jest świadoma tego, co się dzieje. Lubię zamienić z ludźmi parę słów. Zresztą niektórzy sami zaczynają się niejako tłumaczyć z wypchanych po brzegi koszyków. Opowiadają, że kupują rzeczy nie tylko dla siebie, ale też dla dziadków czy rodziców, żeby ci nie musieli wychodzić z domów. I to jest fajne. Nie robią tak dużych zakupów dlatego, że panikują, tylko dlatego, że chcą robić je jak najrzadziej. Są jednak wyjątki… Macanie owoców, warzyw czy pieczywa bez rękawiczek nie jest tylko głupotą. To wyraz chamstwa i egoizmu! Kiedy kolega zwrócił takiemu osobnikowi uwagę, usłyszał, że ten będzie robił co chce, bo przecież jest zdrowy. Ręce opadają.
– Można się wściec…
– Są też inne przykłady. Wciąż trafiają do nas ludzie, którzy przychodzą pospacerować po sklepie. Długo szukają przeróżnych rzeczy, grzebiąc po półkach i koszach z ciuchami. Kiedy podchodzą do pracownika sklepu z serią pytań, nie zachowują tego rekomendowanego, półtorametrowego dystansu. Historia sprzed kilku dni. Podchodzi facet, prawie ocierając się o mnie i wyraźnie zirytowany mówi, dysząc: – Proszę pana, wyczytałem w gazetce promocyjnej, że od dzisiaj mieliście sprzedawać baterie umywalkowe, a ja nigdzie nie mogę ich znaleźć… Bateria umywalkowa! Produkt pierwszej potrzeby… Kolejna rzecz. Nawet po kilka razy dziennie odwiedzają nas panowie z pobliskiej budowy celem zakupu setki wódki. Każdy radzi sobie z kryzysem na swój sposób i tego nie zamierzam krytykować. Ale na litość boską, trochę rozsądku!
– Jakich klientów macie teraz najwięcej?
– Na szczęście coraz rzadziej widuje się dzieci. Chociaż ostatnio przyszła para z kilkuletnim chłopcem. Wszyscy mieli maseczki, być może także rękawiczki, nie jestem pewien. Ale czy naprawdę dziecko nie mogło zaczekać z jednym z rodziców na zewnątrz? Przeważają ludzie w średnim wieku. Sporą grupę – niestety – wciąż stanowią seniorzy. Część z nich być może nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia, lecz pozostali najzwyczajniej w świecie nie mają innego wyjścia. Starsza osoba nie kupi sobie na zapas większej ilości produktów, bo po prostu nie doniesie ich do domu. Dlatego wszelkie akcje pomocy takim ludziom są nieocenione i gorąco do nich namawiam.
– O co jeszcze chciałbyś poprosić ludzi?
– Jeżeli ktoś nie ma możliwości zapłacić bezgotówkowo – co jest najbezpieczniejszą opcją – proszę o przygotowanie w miarę odliczonej kwoty. Niech pobyt przy kasie zajmuje jak najmniej czasu. Są osoby, które zawsze szczegółowo analizują cały paragon. Do nich kolejna prośba. Nie róbcie tego w pierwszej chwili po zapłaceniu, tylko przestudiujcie rachunek gdzieś na osobności. Przy wejściu do sklepu dostępne są jednorazowe rękawiczki. Część klientów pod koniec zakupów, rzuca je gdzie popadnie. Zbieranie ich, szczególnie w dzisiejszych czasach, nie jest niczym przyjemnym. Podobnie jak przyklejanych gum do żucia. To istna plaga. Znajdujemy je w przeróżnych miejscach: od pojemników na pieczywo, przez kosze z owocami, po podłogę. I jeszcze jedno: ograniczajmy, jak tylko się da, czas spędzony w sklepie, miejmy listę zakupów. To nie jest pora na szwendanie się między regałami.
– Jak zmieniła się praca w czasie koronawirusa?
– Na pewno mi jej przybyło. Część ludzi, która ma w domu małe dzieci, poszła na zwolnienia, przez co było małe zamieszanie w grafiku. Poza tym pracujemy w lateksowych rękawiczkach, a te nie przepuszczają powietrza. Po dwóch godzinach, ręce są całe mokre. Wrażenie podobne do tego, gdybym zasnął w wannie. Nic fajnego. Ostatnio pojawiły się wokół kasjerów „szyby” z pleksi. Do tego w obrębie kas wyklejono taśmą linie, dzięki którym ludzie mają ustawiać się w pewnych odstępach. Z głośników co kilka minut lecą komunikaty dla klientów z prośbą o stosowanie się do zasad bezpieczeństwa oraz o cierpliwość i wyrozumiałość. Wprowadzono także specjalny zmianowy system pracy. Zostaliśmy podzieleni na małe grupy. W praktyce oznacza to, że nie wolno nam mieć między sobą żadnego kontaktu. Gdyby jeden z nas zachorował, kwarantanna nie obejmie wszystkich.
– Czujecie się doceniani?
– Słyszałem, że mamy dostać premię. Ostatnio zrobiło mi się miło, bo usłyszałem w radiu specjalne podziękowania dla pracowników naszej firmy od zarządu. Wiele mówi się o znajdujących się w grupie szczególnego ryzyka służbach medycznych. O ich poświęceniu i pracy z narażeniem życia. I tu pełna zgoda, należy ich doceniać i pomagać w miarę możliwości, choćby stosując się do zaleceń. Warto jednak pamiętać, że nie tylko oni znaleźli się na pierwszej linii frontu. Czasem wydaje mi się, że ludzie zdają się zapominać o pracownikach sklepów spożywczych, przez które przewalają się codziennie setki klientów.
– Nie żałujesz, że kilka miesięcy temu wybrałeś tę „mniej obciążającą psychicznie” pracę?
– Przy całym zamieszaniu z koronawirusem, zaobserwowałem coś, o co bym siebie nie podejrzewał. Dotychczas nie myślałem o tej pracy jako o czymś szczególnie istotnym. Mówiąc szczerze, robota tego typu nigdy nie była szczytem moich ambicji. Nagle, z dnia na dzień, dotarło do mnie, że się narażam. Pojawił się strach. Sam nałożyłem na siebie pewien ostracyzm społeczny. Unikam kontaktu ze znajomymi, z rodziną. Powtarzam wszystkim, że nie jestem teraz najlepszym kompanem do spotkań… Mam świadomość, że prędzej, czy później, mogę zachorować i nie chciałbym tego przekazać dalej. Jeśli złapię wirusa, liczę na łagodny przebieg choroby, choć wiem, że może być różnie… Niemniej jednak zrodziło się we mnie poczucie misji i solidarności z innymi ludźmi. Poczucie, że moja praca jest ważna.