Ponadczasowa

Nie jest zaskoczeniem, że Mazda CX-5 to najlepiej sprzedający się model w gamie japońskiego producenta. Moda na SUV-y trwa w najlepsze, a CX-5 to klasyczny przedstawiciel tego segmentu. Jej linia nadwozia, mimo upływu kilku lat od premiery, wciąż wygląda świeżo i efektownie, a wykonane na poziomie klasy premium wnętrze potrafi urzec. Ponadto, w CX-5 wyraźnie poprawiono system multimedialny. Co ciekawe, auto jest sprzedawane wyłącznie z benzynowymi, wolnossącymi jednostkami, a to we współczesnej motoryzacji wielka rzadkość…

Trudno pisać mi o „nowej” CX-5 jako o wielkiej nowości. Co więcej, nawet określenie „lifting” wydaje się tutaj na wyrost. Zwykle zarzucam producentom, że hucznie ogłaszają wprowadzenie kolejnych „najnowszych” modeli, a zmian w porównaniu z poprzednikiem jest jak na lekarstwo. W wypadku Mazdy oceniam to inaczej. Owszem, CX-5 z roku modelowego 2021 wizualnie niczym nie różni się od pierwszych egzemplarzy drugiej generacji, która debiutowała na rynku w 2017 roku. Mało tego, jeśli chodzi o bryłę nadwozia, to ta jest łudząco podobna do pierwszej generacji z 2012 roku. Nie zamierzam jednak tego krytykować. Przeciwnie! Dobrze się stało, że japońscy inżynierowie pozostawili CX-5 taką, jaką dobrze zdążyliśmy już poznać. 

Długo przyglądałem się przejętej do ostatniego testu Maździe i uważam, że ta cały czas prezentuje się świetnie. Zgrabna, elegancka, ale też zadziorna i rasowa. Jej linia absolutnie się nie nudzi, podobnie jak nie potrafię przejść obojętnie obok wyjątkowego lakieru z jakiego słynie Mazda – przepięknego „Soul Red Crystal”. To ten SUV przynosi Japończykom najwięcej klientów: – Do dzisiaj (czyli do grudnia 2020 roku) jej sprzedaż w Europie sięgnęła 492 460 sztuk, a na całym świecie około 3 mln 230 tys. w 130 krajach – czytam w materiale prasowym. Trudno się dziwić, że Mazda stroni od drastycznej rewolucji w CX-5.

Niemniej, żeby nie odstawać od konkurencji, Mazda wprowadziła pewne zmiany. Przede wszystkim udoskonalono system multimedialny. Teraz mamy do dyspozycji wysokiej klasy panoramiczny ekran, który przestał być obsługiwany za pomocą dotyku. Postawienie wyłącznie na klasyczne pokrętło to krok wstecz? Absolutnie! To bardzo dobra zmiana, zwłaszcza, że operowanie multimediami w CX-5 jest proste i intuicyjne. Trzeba pochwalić też jakość obrazu z kamery cofania: jest taka, jakiej należy oczekiwać od aut z 2021 roku. Fajnie, że po zintegrowaniu smartfonu z autem (przewodowa łączność Apple CarPlay/AndroidAuto) całą powierzchnię niemałego ekranu (10,25 cala) zajmuje właśnie „rzut” z telefonu, co wcale nie jest regułą nawet wśród droższych marek. Do idealnego „liftingu” zabrakło mi chyba tylko złącz USB typu C – wciąż mamy do czynienia ze starszymi, tradycyjnymi portami.

Poziom wykończenia wnętrza to kolejna rzecz, która Maździe wychodzi doskonale. Jestem przekonany, że gdyby zakleić znaczek na kierownicy (notabene obręcz to najsłabszy punkt designu CX-5) wielu by się nabrało, że siedzi w aucie z wyższej półki. Dużo miękkich tworzyw oraz sporo przyjemnej w dotyku skóry daje poczucie luksusu. Razi jedynie powierzchnia pokryta materiałem typu „piano black”. Jeździłem praktycznie nowym autem o znikomym przebiegu, a już widoczne były pierwsze rysy. Przestrzeni w kabinie jest w sam raz dla czteroosobowej rodziny. Tylne drzwi otwierają się praktycznie do kąta prostego, co bardzo ułatwia chociażby zapakowanie dziecka to fotelika. Rodzice kilkulatków na pewno to docenią. Bagażnik? Przyzwoity, liczący przeszło 500 litrów.

No i ten silnik… 2.5 litra pojemności, 194KM i brak turbiny. W ofercie jest także słabsza jednostka: 2.0, generujące 165KM. I tyle. Żadnego diesla, żadnej hybrydy. Dla oswojonych z „downsizingiem” przejażdżka takim zestawem może być zaskoczeniem i powodem do krytyki. Motor pracuje kulturalnie, lecz należy zapomnieć o wciskającej w fotel dynamice. Z drugiej strony brak często irytującej turbodziury i naturalna reakcja układu napędowego na dodanie gazu to spory atut. Po pokonaniu około 500 kilometrów uzyskałem średnie spalanie 10 litrów benzyny na 100 kilometrów. Bez rewelacji, aczkolwiek patrząc na pojemność silnika, nie ma dramatu. 

Mazdą trzeba polubić jeździć, a przynajmniej dać jej szansę. Najlepiej za jej kierownicą poczułem się pewnego wieczoru, gdy wybrałem się na przejażdżkę po mieście. Puściłem sobie dawno niesłyszany kawałek „Children” Roberta Milesa z 1996 roku i mknąłem przez łódzkie, pełne dziur ulice. Podróżowało mi się na tyle dobrze, że „zapętliłem” sobie kawałek włosko-szwajcarskiego DJ-a sprzed 25 lat (jak ten czas leci!) i planowany krótki objazd miasta przerodził się w ponad 2-godzinną eskapadę. Relaks przez wielkie R! Czy to zasługa dobrej klasy nagłośnienia firmy „BOSE”, komfortowo zestrojonego zawieszenia, eleganckiego wnętrza, czy unikatowego, niewołającego o pośpiech silnika? Chyba wszystkiego po trochu.

Jeśli chodzi o ceny, mamy sporą rozbieżność. Najtańszy model może być nasz za 118 900 złotych. Dostaniemy 165-konny silnik, manualną skrzynię biegów i napęd wyłącznie na przód. Po drugiej stronie cennika mamy 194 konie, automat i 4×4. Wówczas musimy wyłożyć 178 900 złotych. Oczywiście sporo różnic jest widocznych także w wyposażeniu, lecz tu polecam zapoznać się ze specyfikacjami konkretnych egzemplarzy. To dość rozsądne kwoty, choć należy pamiętać, że Mazda właściwie nie udziela swoim klientom żadnych rabatów.

W trakcie konferencji prasowej poświęconej odświeżonej CX-5 dowiedziałem się, że Japończycy pracują właśnie nad nową platformą, na której ma powstać duży SUV, jakiego brakuje w europejskiej gamie Mazdy. Co najważniejsze, zapowiadany model wcale nie będzie wyłącznie elektrykiem czy hybrydą. Na przekór panującym trendom Mazda nie zamyka się na żaden z typów napędu. Nie skreśla nawet powrotu do diesla, choć za wcześnie, aby mówić o szczegółach. Nie do końca wierząc, że elektryczne pojazdy, które serwuje nam obecnie większość koncernów są najlepszym rozwiązaniem, mającym zdominować motoryzację na długie lata, Mazda pracuje – wraz z naukowcami z Uniwersytetu w Hiroszimie – nad alternatywnym napędem, opartym na algach morskich. Futurystyczna, ale intrygująca koncepcja. Nawet jeśli skończy się na utopijnych wizjach, podoba mi się, że Japończycy przynajmniej próbują iść pod prąd. A nie wyłącznie z prądem, który w wypadku użytkowania współczesnych elektrycznych aut wciąż wymaga wielu kompromisów, żeby nie powiedzieć wyrzeczeń… Trzymam kciuki!

Następny

Kontakt

Napisz do mnie