Przybysz z Ameryki

Ford wprowadził do europejskiej gamy olbrzymiego SUV-a, który ma mierzyć się z największymi, uznanymi konkurentami z klasy premium. Po pierwszym dniu tygodniowej przygody z masywnym Explorerem byłem nim zachwycony. Jednak z każdym kolejnym, narastało rozczarowanie i irytacja. Podejrzewam, że wyceniony na niemal 400 tysięcy złotych Ford, tak szybko jak pojawił się na Starym Kontynencie, równie prędko z niego zniknie…

Dawno tak bardzo nie zachłysnąłem się żadnym autem jak nowym Explorerem. Kiedy tylko odebrałem go do testu, byłem pod potężnym wrażeniem kolosa zza Oceanu. Wielki SUV prezentuje się imponująco i głównie za sprawą monstrualnego grilla budzi respekt na drodze. Wygląda na jeszcze większego niż jest w rzeczywistości, a ma ponad 5 metrów długości i ponad 2 metry szerokości. Zdziwiłem się, że jest ciut mniejszy od np. Audi Q7. Niemniej, to symboliczna różnica i oba pojazdy teoretycznie grają w tej samej lidze. Explorera napędza turbodoładowany, 3-litrowy motor V6, współpracujący z elektrycznym silnikiem (hybryda plug-in). Łączna moc zestawu wynosi aż 457KM. Przekłada się to na świetne osiągi: 6 sekund do pierwszej setki w gigancie ważącym prawie 2,5 tony! Nie spodziewałem się, że Explorer będzie aż tak szybki i przy pierwszych sprinterskich próbach szeroki uśmiech nie chciał zejść mi z twarzy. 

Ponadto, więcej niż dobrze trzymał się drogi i mimo solidnego gabarytu podczas dynamicznej jazdy nie narzekałem na typowe dla wielu SUV-ów nieprzyjemne bujanie. W szybciej pokonywanych zakrętach Explorer również spisywał się nieźle. Zawieszenie? Wszelkie dziury i nierówności były odpowiednio tłumione, ale wcale nie oznaczało to amerykańskiego, miękkiego sznytu, za którym raczej nie przepadam. Oklepany frazes o „doskonałym prowadzeniu Fordów” znalazł tu swoje odzwierciedlenie. Wieczorem, gdy wróciłem do domu, opowiadałem z ekscytacją, że w garażu zaparkowałem jednym z najciekawszych i najfajniejszych samochodów, jakimi przyszło mi do tej pory jeździć. Na nieszczęście dla Forda, mój test nie trwał kilku godzin, a siedem dni, podczas których przemierzyłem za jego kierownicą grubo ponad 1000 kilometrów. Miłość od pierwszego wejrzenia zdążyła przerodzić się w zniechęcenie.

Kiedy opadły pierwsze emocje, zacząłem patrzeć na SUV-a z Ameryki nieco chłodniej. Nie tyczy się to wyglądu zewnętrznego, bo za prezencję wciąż byłem skłonny wystawić mu najwyższą notę. Za to w środku… Przy cenie wynoszącej odpowiednio 372 lub 374 tysiące złotych (do wyboru są raptem dwie, bardzo bogate konfiguracje, różniące się właściwie tylko smaczkami stylistycznymi) trudno się dziwić, że wnętrze zaprojektowano luksusowo. W przepastnej kabinie dominowały skórzane tworzywa, gdzieniegdzie pojawiło się eleganckie drewno. Na pierwszy plan wysuwał się ulokowany centralnie, w nietypowej pionowej orientacji, 10-calowy dotykowy ekran. Wyświetlacz, przypominający duży tablet, wydawał się sztucznie doklejony, jakby inżynierowie zupełnie zapomnieli, że muszą go jeszcze wkomponować do reszty kokpitu. Przeszkadzało mi, że nawet w minimalnym stopniu nie był skierowany w stronę kierowcy. Co gorsza, miał dużą tendencję do zawieszania się. Zwłaszcza, gdy za pomocą kabla podpinałem smartfon. Wtedy system „głupiał” i przestawał reagować na dotyk. Kilkukrotnie pojawiał się czarny ekran i trudno było ponownie wskrzesić go do działania. Czasem wystarczało odpiąć telefon, czasem trzeba było wyłączyć silnik, a czasem pomagało dopiero zamknięcie i ponowne otworzenie zamków. Równie kapryśnie sprawował się adaptacyjny tempomat. Gdy działał, spisywał się świetnie, szybko reagując na sytuację drogową. Jednak nawet niewielkie opady deszczu wiązały się z jego dezaktywacją.

Kolejna kwestia to słabo dostosowane tryby jazdy. Mało kto chciałby wciąż jeździć z pedałem wciśniętym do podłogi. Owszem, wtedy Explorer stawał się drogowym szatanem, co dawało niemałą frajdę, ale też oznaczało pochłanianie paliwa w zatrważającym tempie. Ponad 20 litrów na 100 kilometrów? Żaden problem. Natomiast mając ochotę na zwyczajną przejażdżkę, w tzw. trybie normalnym, wielki SUV wciąż szarpał, wyrywając się do przodu bez opamiętania. O ile 10-stopniowy automat fajnie radził sobie przy ostrej jeździe, tak brakowało mi pewnego ugrzecznienia i dozy komfortu w podstawowym trybie.

Trudno nie pochwalić Forda za bardzo przestronne wnętrze. Z przodu i w drugim rzędzie miejsca była masa. Trzeci zarezerwowano dla dzieci, lub niewysokich dorosłych. Doceniam także elektryczne rozkładanie i składanie szóstego i siódmego fotela. Wróćmy jednak do wad. Im dłużej jeździłem Explorerem, tym bardziej narzekałem na spasowanie materiałów. W środku dało się słyszeć niedopuszczalne w segmencie premium trzaski. Dlaczego uparcie wmawiam Fordowi aspiracje o byciu premium? Na własne życzenie amerykańskiej marki, która wprowadziła popularny w Stanach model na nasz rynek bez większego pomysłu. Błędem jest, że mamy do czynienia wyłącznie z topowymi, bardzo drogimi wersjami wyposażenia i jedną jedyną dostępną hybrydową jednostką napędową. 

Hybrydy plug-in to jeden z najdroższych patentów, który ma pewne zalety (gdy mamy codzienną możliwość ładowania pojazdu), ale także szereg wad. Olbrzymi SUV powinien przecież służyć nie tylko do codziennego wożenia dzieci do szkoły, czy na zakupy w markecie, ale również do wakacyjnych wypadów. Na samym „elektryku” udało mi się przejechać ok. 30 kilometrów. Potem do gry wchodziła 3-litrowa benzyna, dociążana elektrycznym wspomagaczem. Autostradowe spalanie rzędu 13-14 litrów na pewno nie jest ekonomicznym rezultatem. Na marginesie, przy wyższych prędkościach w środku robi się bardzo głośno i rozmowy z pasażerami należy prowadzić – delikatnie mówiąc – podwyższonym tonem. Dlaczego nie ma innego napędu do wyboru? Tutaj winy nie ponosi już producent, a Unia Europejska i jej coraz ostrzejsze normy emisji spalin. Duży silnik? Tylko z hybrydą plug-in, która przynajmniej na papierze spełnia restrykcyjne wytyczne. Szkoda, że towarzyszy temu sztuczne założenia ładowania elektrycznej jednostki co każde 100 kilometrów. Fikcja.

Miłośnicy amerykańskiej motoryzacji mają o czym rozprawiać po pojawieniu się Explorera w naszych salonach. Pierwsza jazda próbna prawdopodobnie utwierdzi ich w przekonaniu, że doczekali się auta skrojonego pod siebie. Szkoda tylko, że im dalej w las, tym bardziej uśmiechną się w stronę tych „oklepanych” aut z chociażby wielkiej niemieckiej trójki (Audi, BMW, Mercedes). A przecież w odwodzie są jeszcze Volvo, Toyota/Lexus czy Land Rover… Nie widzę szansy, żeby Ford z powodzeniem wdarł się do trudnej rywalizacji o względy zamożnych kierowców… Przynajmniej nie na naszym kontynencie.

Następny

Kontakt

Napisz do mnie