Siłaczka
Rozmowa z Olgą Kelm, Mistrzynią Polski Bikini Fitness Masters NPC
– Gratuluję mistrzowskiego tytułu, choć od razu muszę zadać Ci trudne pytanie: czy kulturystyka to w ogóle jest sport?
– Absolutnie i bez dwóch zdań: sport! Zdaję sobie sprawę, że ludzie różnie na to patrzą. Przecież sama, zanim zaczęłam się tym na poważnie zajmować, też myślałam, że to jakiś dziwny konkurs piękności. Natomiast, kiedy weszłam do tego świata, zrozumiałam istotę kulturystyki. Pamiętam, że jako bardzo młoda dziewczyna, byłam na wakacjach w Sopocie, gdzie akurat odbywały się popularne zawody kulturystyczne. Patrzyłam co działo się na scenie i zastanawiałam się o co tu w ogóle chodzi. Śmiałam się, że w życiu bym nie chciała brać udziału w czymś takim… Obserwowałam te mocne, bardzo silnie zbudowane kobiety i olbrzymich mężczyzn, co nie do końca mi się wtedy podobało. Teraz patrzę na to „trochę” inaczej.
– Dlaczego?
– Tu właśnie jest odpowiedź na pierwsze pytanie. Do takiej sylwetki dochodzi się przede wszystkim dzięki aktywności fizycznej. I to w olbrzymiej dawce! Mowa o minimum pięciu siłowych treningach w tygodniu. Do tego dochodzą treningi kardio. Kawał ciężkiej pracy. Poza tym, kulturystyka jest dla mnie także stylem życia. Muszę odpowiednio jeść, odpowiednio się wysypiać, dbać o siebie właściwie cały czas. Ostatnio zaczęłam nawet wdrażać pewne zasady moim dzieciom. Ograniczyliśmy w domu fast-foody, kolorowe napoje, słodycze…
– To co zatem jest dozwolone?
– Aby zrobić odpowiednią formę, trzeba trzymać się kilku zasad. Dieta opiera się na najbardziej naturalnych, nieprzetworzonych produktach. Ważny jest odpowiedni dobór makroskładników. Zarówno w okresie redukcji jak i budowania masy mięśniowej. Posiłki muszą składać się z dobrze przyswajalnych białek, węglowodanów i zdrowych tłuszczy. Oczywiście w zbilansowanej ilości. Bardzo ważna jest także suplementacja, ponieważ w trakcie ciężkich treningów tracimy wiele cennych witamin i minerałów. Istotnym elementem jest woda, której pije około trzech litrów dziennie.
– Zawsze byłaś taka zdyscyplinowana?
– Sport towarzyszy mi w życiu właściwie od zawsze. Byłam bardzo aktywnym dzieckiem. W podstawówce byłam zakochana w siatkówce. Trenowałam ze starszymi rocznikami, grałam w reprezentacji szkoły, szło mi naprawdę nieźle. Później zapragnęłam nauczyć się walczyć i trafiłam do sekcji judo. Trwało to dobrych kilka lat. Wtedy też pojawiły się pierwsze treningi na siłowni. Zauważyłam, że mam mocniejszą, atletyczną sylwetkę, co wyróżniało mnie na tle innych dziewczyn. Mając 23 lata, dałam sobie ostatecznie spokój z judo i wkręciłam się w siłownię i zajęcia fitness, które z czasem sama zaczęłam prowadzić. Zaprzyjaźnieni trenerzy zaczęli mi mówić, że mam niespotykaną wśród kobiet budowę. Pojawiły się z ich strony pierwsze sugestie o udziale w zawodach sylwetkowych.
– I jak na to zareagowałaś?
– Kurde, chciałabym! – pomyślałam. Kulturystyka powoli zaczęła mi się podobać, ale zrodziło się mnóstwo pytań. Nie miałam pojęcia jak się w ogóle za to zabrać, mimo że przez dobrych kilka lat ćwiczyłam z trenerem personalnym. Ale byłam dość oporna… Chociażby w związku z odżywianiem. Na pytanie, co dzisiaj jadłam, często odpowiadałam, że… pączka. Trener tylko łapał się za głowę! Dziś widzę, że nie brałam tego wszystkiego na poważnie.
– Kiedy przyszedł przełom?
– Zaczęło mi się różnie układać w życiu. Miałam spadek formy. Psychicznie i emocjonalnie nie było u mnie najciekawiej. Pamiętałam jednak, że w trudnych momentach sport zawsze mi pomagał i dawał szczęście w najczystszej postaci. Wkręciłam się w pole-dance, był też crossfit. Pewnego dnia doszłam do wniosku, że czuję się naprawdę dobrze, ale mojej sylwetce wciąż daleko było od tego, czego oczekiwałam. Chciałam, żeby było widać, że ćwiczę! Potrzebowałam widocznego postępu. I tak trafiłam do trenera, który prowadził głównie zawodniczki bikini fitness.
– Dawno temu?
– Nie, to stosunkowo świeża historia. W styczniu 2019 roku zaczęliśmy współpracę. Wiedziałam, że mam odpowiednie predyspozycje. Kobiety nie są przecież stworzone do tego, żeby budować masę mięśniową, a w moim wypadku zaczęło iść całkiem sprawnie. Już po trzech miesiącach różnica była diametralna. Wtedy pojawiło się konkretne pytanie: czy biorę pod uwagę, żeby wystartować z zawodach? W pierwszej chwili wypaliłam, że gdzie tam mnie, starej kobiecie, do tego… Miałam niecałe 37 lat, dwójkę dzieci i byłam przekonana, że to zabawa dla młodych dziewczyn.
– A jednak…
– Poznałam jedną z utytułowanych zawodniczek, która mnie zainspirowała. Powiedziała, że najpierw powinnam spróbować osiągnąć upragnioną sylwetkę, a potem zdecyduję o ewentualnym starcie w zawodach. Zapaliłam się do tego pomysłu naprawdę mocno. Przez większość czasu myślałam tylko o ćwiczeniach i kolejnych postępach. W maju poszłam do Teatru Wielkiego w Łodzi, żeby podziwiać koleżankę podczas zawodów. Połknęłam bakcyla na całego! Chyba wtedy w mojej głowie zapadła decyzja, że ja też tak chcę. Choć wciąż wydawało mi się to ekstremalnym wyzwaniem. Niecały rok później sama stałam na scenie…
– No właśnie, opowiedz o tym debiutanckim, a zarazem mistrzowskim starcie…
– W mojej kategorii – „Bikini Fitness Masters”, dla zawodniczek powyżej 35 roku życia – startowało dziewięć dziewczyn. Zaskoczyła mnie atmosfera. Nie było czuć jakiejś nieprzyjemnej rywalizacji, wrogości. Wręcz przeciwnie! Szczerze się wspierałyśmy i to było bardzo fajne. Kiedy wyszłyśmy na scenę, emocje były potężne. Bałam się, że zeżre mnie stres. Najpierw był czas na indywidualną prezentację, gdzie należało krótko zapozować. Później doszło do tzw. porównań. Sędziowie ustawiali nas na wiele sposobów. Były to zawody międzynarodowe – obok mnie stały m.in. dziewczyny z Rosji, czy Ukrainy – więc komendy wydawano nam po angielsku. Raz stawałam obok jednej dziewczyny, raz obok innej, a oni bacznie nam się przyglądali. W tle grała głośna muzyka, choć byłam na tyle podekscytowana, że w pierwszych chwilach w ogóle jej nie słyszałam. Na widowni było całkiem sporo ludzi, którzy próbowali głośno dopingować. Mnie wspierał mój partner i nasz wspólny kolega, były utytułowany zawodnik sportów sylwetkowych. Ich obecność i wykrzykiwane rady mocno mi pomogły. Kiedy okazało się, że jestem w finałowej piątce, poczułam ulgę i szczęście.
– Nie liczyłaś na więcej?
– Wiadomo, że każdy chce wygrać. Natomiast wtedy nie myślałam o zwycięstwie. Dla mnie fakt, że doszłam do tego miejsca, będąc w tym wieku, był olbrzymim zwycięstwem. Dziewczyny były naprawdę piękne, umięśnione, w wysokiej formie. Tymczasem okazało się, że nie będę piąta, czwarta, trzecia, druga, tylko… pierwsza! Byłam przeszczęśliwa! Dostałam mnóstwo wiadomości z gratulacjami. Byłam w szoku, że tyle osób śledziło w Internecie mój występ.
– A na jakiej podstawie sędziowie wydają werdykt? Liczy się centymetr i pomiary, czy subiektywna opinia jurorów?
– Sędziowie mają swoje wytyczne, ale też mają oko do tego i wiedzą jak nas oceniać. Zwracają uwagę na barki, mięśnie dwugłowe uda, pośladki. Istotna jest kondycja skóry, włosów, patrzy się na twarz. Często wiele można zdziałać makijażem. Ciało, żeby lepiej się prezentowało, wysmarowane jest bronzerem, dzięki czemu sylwetka wygląda na bardziej smukłą. Także ubiór – czyli w moim wypadku bikini – ma znaczenie. Musi być dopasowany, skrojony na miarę i przyozdobiony kryształkami Swarovskiego. Moje bikini szyła dziewczyna – notabene także zawodnicza – która zajmuje się tym na co dzień. Wyszło rewelacyjne! Ale najważniejsze są proporcje ciała, czyli rzecz, za którą w dużej mierze odpowiada genetyka. Jasne, trzeba dołożyć swoje na siłowni, ale te osoby, które mają w genach zapisaną odpowiednią budowę ciała są w o wiele lepszej sytuacji. Sama zmagam się z problemem zbyt szerokiej talii, co jest moją wadą sylwetkową. Ponadto, mam bardzo wąskie biodra, więc musiałam „dorobić” boki ćwiczeniami. Na szczęście, nadrabiam barkami, plecami i nogami. Z nich jestem szczerze zadowolona. Jestem po dwóch ciążach, więc mój brzuch nigdy nie będzie wyglądał jak kiedyś, ale ćwiczeniami można zdziałać bardzo wiele. Muszę sporo pracować, żeby pewne rzeczy ukryć. Generalnie występ na scenie jest pewną iluzją. Uczymy się pozować i dzięki temu ukrywamy defekty, a eksponujemy mocne strony.
– Myślisz o kolejnych startach?
– Miałam już nawet w planach kilka imprez, ale życie potoczyło się tak, a nie inaczej i z wiadomych przyczyn wszystkie zawody w Polsce i zagranicą zostały odwołane. Musimy przetrwać ten trudny czas i starać się – na tyle, ile to możliwe – utrzymać formę. W domu nie da się zrobić takiego treningu jak na siłowni, ale i tak ćwiczę regularnie. Wyposażyłam mieszkanie w „zestaw kryzysowy”: sztangę, kilka rodzajów hantli, drążek do podciągania, gumy… I tak sobie trenuję, czekając na lepsze czasy.
Foto: Sylwester Szymczuk