Z lotu ptaka

Rozmowa z MACIEJEM MARGASEM, 27-letnim operatorem filmowym i fotografem

– Twój rewelacyjny film z piątkowych protestów w Warszawie trafił do czołowych polskich i zagranicznych mediów. Wielokrotnie pokazywał go „TVN24”, była okładka u nas w „Angorze”, do swoich relacji użyły go chociażby „CNN”, czy francuska telewizja publiczna „France 2”. To dla ciebie pierwsza taka sytuacja?

– Jeśli weźmiemy pod uwagę, że był to typowy news, to tak. Odezwał się do mnie „Reuters” i za ich pośrednictwem materiał trafił poza Polskę. Publikowały go „Yahoo!”, „MSN”, „Daily Telegraph”… Od dziesięciu lat robię zdjęcia z wysokości. W 2015 roku wydałem, wraz z moją partnerką, Aleksandrą Łogusz, album fotograficzny „WARSAW ON AIR”, w którym ukazaliśmy Warszawę z lotu ptaka. Wtedy o naszej galerii zdjęć i zorganizowanej wystawie było naprawdę głośno w polskich mediach, ale nie tylko. Wystąpiłem m.in. we francusko-niemieckiej telewizji „Arte”, kilka minut poświęciło nam także „BBC”.

– W 2016 roku wygrałeś prestiżowy konkurs „Grand Press Photo”…

– Zająłem pierwsze miejsce w kategorii środowisko i wtedy też moje zdjęcia okrążyły Polskę. Zwycięska fotografia „Planeta Warszawa” była czymś wyjątkowym. Wykonałem ją z pokładu śmigłowca, będąc kilometr nad centrum stolicy. Szczerze mówiąc ta nagroda była dla mnie zaskoczeniem, bo konkurs skupia się na fotografiach prasowych, a ja sam wcale się nie pozycjonuję jako fotograf prasowy. Raczej zajmuję się krajobrazami. Pamiętam, że poczułem olbrzymią dumę, że moja praca została w ten sposób doceniona. 

– W ostatnich dniach twoje działania docenia mnóstwo ludzi. Od znajomej usłyszałem, że te – teoretycznie reportażowe ujęcia – przypominają jej „Katedrę” Tomasza Bagińskiego, czyli słynną animację z 2002 roku, nominowaną do „Oscara”…

– O, to ciekawe! Kiedy organizuję swoje wystawy, bardzo lubię mieć kontakt z ludźmi. Słuchać ich opinii. Każdy w zdjęciach widzi coś innego, mamy inną wrażliwość. Jedni zwrócą uwagę jak zmieniła się Warszawa, inni zauważą nietypowe ujęcia. Często wyobraźnia potrafi nas mocno ponieść i to jest fajne. Grupa dzieci opowiadała, że na zdjęciach dostrzegła ukryte gdzieś literki, czy cyfry. Niczym szyfr. Pod koniec zeszłego roku wydaliśmy album o Górnym Śląsku ujętym z lotu ptaka i dla Ślązaków efekt był sporym zaskoczeniem. Okolica nie kojarzy się przecież specjalnie pięknie, a na zdjęciach wyglądała jak z bajki.

– Poza niemałym doświadczeniem, masz też odpowiednie wykształcenie?

– Na początku liceum zacząłem robić pierwsze zdjęcia z wysokości, z dachów wieżowców. W 2014 roku opublikowałem film „WARSAW 24H timelapse”. Traktuję to jako swój – całkiem udany – debiut. Do dziś nie ma w sieci drugiego tak popularnego materiału (ponad pół miliona wyświetleń) tego typu o Warszawie. W międzyczasie zacząłem studia w Warszawskiej Szkole Filmowej, na kierunku operatorskim. Aczkolwiek to, czego uczyłem się na studiach, nie było specjalnie związane z obecną działalnością. W szkole nauka skupiała się głównie na pracy z aktorami, natomiast mnie interesowały widoki z góry. Nawet mój film dyplomowy opowiadał o tym jak powstawały moje zdjęcia ze śmigłowca. Ostatecznie zajmuję się zarówno fotografią, jak i filmem. Kolejnym krokiem było rozpropagowanie kanału na YouTube…

– Kiedy?

– Na początku tego roku podjęliśmy z Aleksandrą decyzję, że trzeba spróbować go rozkręcić. Nie ukrywam, że sprzyjała nam pandemia. Na mieście mniej się działo, łatwiej było chociażby zaparkować… Nie miałem komercyjnych zleceń, więc tworzyliśmy kolejne materiały. Kanał zaczął się rozwijać. Jak się okazało, był to dobry krok, bo dziś „POLAND ON AIR” ma już ponad 15 tysięcy subskrypcji. Lubię działać jako freelancer, pracując na swoje nazwisko. Kanał na YouTubie w tym pomaga. Dzięki niemu nakręciłem ostatnio film promocyjny dla Gliwic i dla Urzędu Marszałkowskiego województwa kujawsko-pomorskiego. Jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że będąc niezależnym mogę zdziałać więcej, niż wiążąc się z konkretną redakcją, czy agencją.

–  Jako freelancer musiałeś pewnie zainwestować sporo pieniędzy w sprzęt…

– Trochę by się tego uskładało… Sam dron, którego używam od kilku miesięcy, kosztował ponad 30 tysięcy złotych. Aparaty z obiektywami to kolejne 30-40 tysięcy. Chcąc wykonywać ujęcia ze śmigłowców, czy samolotów, też trzeba sporo zapłacić. Godzina lotu samolotem kosztuje co najmniej 500 złotych. W przypadku śmigłowca mówimy już o przedziale od 3 do nawet 10 tysięcy złotych za godzinę. Wydruk odpowiedniego nakładu albumów oznacza również kilkadziesiąt tysięcy. Lekko licząc, wyjdzie około 150 tysięcy. Tyle, że są to pieniądze inwestowane na przestrzeni kilku lat.

– Cena drona robi wrażenie! A czy trudno jest opanować taką sztukę latania?

– Drony mają stabilizatory ruchu, więc samo nagranie filmu nie jest trudne. Problem pojawia się kiedy chcemy zmontować ciekawy materiał, który nie znudzi się widzowi po kilku sekundach. W Polsce drony są popularne, mamy chyba ponad 20 tysięcy operatorów. Mimo to, myślę, że materiały publikowane na naszym kanale wniosły trochę świeżości. Coś, czego w tak atrakcyjnej formie nie ma nigdzie indziej. Nie ukrywam, że widzę jak ludzie się na nas wzorują. Sporo osób nie potrafi jednak opanować kamery, dostrzegam błędy. Jestem perfekcjonistą i nie mogę sobie pozwolić, żeby na ujęciu mieć jakieś drgnięcie, czy żeby mieć krzywo horyzont, bo po prostu tego nie opublikuję. Przede wszystkim jednak trzeba mieć pomysł. Na filmie lotniczym Warszawa może wyglądać jak Kozia Wólka, albo jak światowa metropolia. Kwestia odpowiedniego ujęcia. A samo latanie dronem wymaga praktyki. Są ludzie, którzy boją się latać w centrum miasta. Przecież to elektronika. Są różne sygnały, mogące zakłócać działanie sprzętu, trzeba uważać.

– A jak to jest z dronami od strony prawnej? Latać każdy może?

–  Trzeba posiadać świadectwo kwalifikacji UAVO (z ang. Unmanned Aerial Vehicle Operator), czyli licencję na operatora drona. Czuwają dwie instytucje: Urząd Lotnictwa Cywilnego i Polska Agencja Żeglugi Powietrznej. Ta druga wprowadziła w tym roku do użytku operacyjnego aplikację „Droneradar”, w której zapowiadamy swój lot i dopiero po akceptacji przez kontrolera lotów na wieży możemy startować. Natomiast Urząd Lotnictwa Cywilnego zajmuje się kwestiami rejestracji sprzętów i przepisów.

– Czy są zakazane miejsca?

– Po pierwsze, tereny lotnisk. Strefy powietrzne wyznaczane są zwykle w oparciu o odległość od płotu lotniska. Inne niedostępne tereny to jednostki wojskowe, czy obiekty strategiczne jak Sejm, Pałac Prezydencki, elektrownie, porty… Choć mało mówi się o przypadkach łamania zakazu, to za naruszenie tej przestrzeni grozi nawet kilka lat więzienia. Znajomy latał w niedozwolonym miejscu, został złapany. Dopiero po półtora roku zwrócono mu sprzęt. W jego wypadku skończyło się tylko na pouczeniu. Do tego dochodzi strata uprawnień, więc od nowa trzeba zdawać egzaminy… A bez licencji można latać tylko poza miastami, gdzieś nad polami, korzystając jedynie z najlżejszych dronów.

– Latasz też samolotami i śmigłowcami. Patrząc, w jaki sposób robisz zdjęcia, podejrzewam, że lęk wysokości to nieznane Ci pojęcie… 

– Śmieję się, że loty tyle kosztują, że nie mam czasu myśleć, czy mam lęk wysokości. Zawsze mam plan na konkretną sesję i przez cały czas działam. W efekcie mam kilkadziesiąt tysięcy zdjęć, które dopiero później poddaję selekcji. A co do strachu… Niezależnie czy się jest kilometr nad ziemią, czy trzy kilometry, nie robi to większej różnicy dla błędnika. Kiedyś wszedłem na domek na drzewie, który był może na wysokości dziesięciu metrów. Spojrzałem na barierkę, ruszyłem się w lewo, w prawo i od razu zakręciło mi się w głowie. Co ciekawe, zdarza się, że po dłuższym locie organizm potrafi mnie zadziwić. Pewnego razu, dopiero kilka godzin po wylądowaniu, gdy siedziałem w domu na kanapie, zaczęło mi się mocno kręcić w głowie. Poza tym, mówimy tu o dużym wysiłku fizycznym. Ciało, związane linami alpinistycznymi, jest w ciągłym napięciu. Wieje silny wiatr, przeciążenia są spore, więc mięśnie i kręgosłup dostają swoje.

– Najwięcej twoich materiałów jest ze stolicy. Jesteś warszawiakiem?

– Tak, od urodzenia. Myślę, że mogę mówić o mojej miłości do tego miasta. Widzę, jak zmieniło się na przestrzeni lat. Chociażby ilość wieżowców dziesięć lat temu, a dziś… Z niemałą ekscytacją poznawałem Warszawę. Zawsze ciekawiły mnie kadry, których nikt wcześniej nie zrobił. Daje mi to najwięcej satysfakcji.

– A poza Warszawą masz jakieś wymarzone scenerie?

– Pomysłów mam sporo. Po zaskoczeniu, jakie przyniosły zdjęcia Górnego Śląska, chciałbym odkrywać Mazury, Dolny Śląsk, Pomorze… Dużo jest takich miejsc. Wprawdzie na stulecie niepodległości wydaliśmy z Aleksandrą album „POLAND ON AIR”, gdzie są zdjęcie z dwunastu największych polskich miast, lecz nie zamierzamy na tym poprzestawać. Myślę o kolejnych projektach, być może we współpracy z samorządami. Moim celem jest także, żeby ze zdjęciami i wystawami docierać do Polaków żyjących zagranicą, bo zainteresowanie Polonii daje mi dużo satysfakcji. Ale nie tylko do nich… Marzę o własnej wystawie w Nowym Jorku. Mogę się pochwalić, że w 2017 roku album „WARSAW ON AIR” trafił w ręce brytyjskiej książęcej pary. Kate i William byli w Polsce i podczas wizyty w Muzeum Powstania Warszawskiego otrzymali album o historii stolicy, a także ten nasz, o współczesnej Warszawie. Książę William sam jest pilotem śmigłowca, więc fajnie się złożyło. 

– Wracając do początku rozmowy: jak wspominasz dzień, kiedy robiłeś materiał z największych protestów Ogólnopolskiego Strajku Kobiet w stolicy? 

– Nerwowo. Po pierwsze, miałem w głowie, że jest epidemia i w jednym miejscu pojawi się tłum ludzi. Poza tym, relacjonowałem już wcześniejsze dni z protestów, więc pojawiły się wobec mnie spore oczekiwania, co dodało pewnej presji. Nie miałem też pewności dokąd pójdą manifestujący i jak będą się zachowywać. Większość stanowili młodzi, a nawet bardzo młodzi ludzie. Pójdą pod Sejm i go zaatakują, przeskakując bramki? Ruszą na dom Kaczyńskiego? W powietrzu latały dwa śmigłowce, więc dodatkowo miałem na co uważać. Wcześniej zastanawiałem się, czy w ogóle publikować film i zdjęcia. Wszystkie moje dotychczasowe materiały były przecież neutralne światopoglądowo. A nagle pojawiają się kadry, gdzie widać grupę ludzi z wielkim transparentem „wypierdalać”. Nie wiedziałem, czy ludzie, którzy obserwują nasz kanał nagle nie przestaną tego robić, bo weszliśmy w politykę. Efekt był taki, że obserwujących przybyło… Promocja Polski, pokazywanie jej piękna, wizerunku z lotu ptaka jest pewną misją i fajnie to robić. Jednak sfilmowanie bieżących wydarzeń, czegoś, co dotyka bardzo wielu ludzi, daje zupełnie inne poczucie twórczości. Czuję, że zrobiliśmy coś ważnego. Może gdyby nie było tych ujęć, wydźwięk protestów nie byłby aż tak mocny. 

Następny

Kontakt

Napisz do mnie