Zasłużenie najpopularniejsza

Sprzedaż nowych aut w Polsce powoli wraca do normy. Po fatalnych wynikach w marcu i kwietniu, kiedy z powodu pandemii i lockdownu producenci samochodów liczyli wielomilionowe straty, maj, a zwłaszcza czerwiec, wyglądały już bardziej optymistycznie. Najlepiej z kryzysem radzi sobie Toyota. Japończyków może cieszyć nie tylko wysoka sprzedaż kompaktowej Corolli. W swojej gamie mają także słynnego SUV-a – model RAV4 –  który jest najpopularniejszym autem tego segmentu na całym świecie. Po kilkudniowym teście hybrydowej odmiany nowej RAV4 nie dziwię się tym wynikom…

W lutym Toyota z dumą ogłosiła, że jej legendarny SUV w ciągu przeszło 25-letniej historii (pierwsza generacja pojawiła się w 1994 roku) znalazł już ponad 10 milionów nabywców! Ośmiocyfrowy wynik robi wrażenie. Szczególnie dobry dla Azjatów był ubiegły rok, kiedy Japończykom udało się do zakupu swojego pojazdu przekonać prawie milion kierowców, co pozwoliło okrzyknąć RAV4 najpopularniejszym SUV-em na świecie. Obecna, piąta generacja – dostępna w salonach samochodowych od 2019 roku – została z marszu świetnie przyjęta na rynku.

Sam, kiedy przeglądałem materiały prasowe po premierze piątej odmiany RAV4, podchodziłem do japońskiej nowości sceptycznie. Szczerze mówiąc samochód wydał mi się… brzydki. Zbyt masywny, kanciasty, prędzej wpisujący się w amerykańskie gusta niż w nasze, europejskie. Dopiero gdy odebrałem kluczyki i przejąłem go na kilka dni do testów, zupełnie zmieniłem swoje postrzeganie. Być może potrzebowałem czasu, aby oswoić się z nową stylistyką. Teraz widzę RAV4 kompletnie inaczej. To kawał atrakcyjnego i niebywale praktycznego wozu. Linia nadwozia została zaprojektowana od nowa, bezkompromisowo zrywając z dotychczasową historią. Zwłaszcza od frontu, Toyota prezentuje się zadziornie. Prasowy egzemplarz był w prawie najdroższej wersji wyposażeniowej – „Selection” – która wyróżniała się ciekawym połączeniem białego perłowego lakieru z czarnymi dodatkami, jak 18-calowe felgi, lusterka boczne, czy dach. Toyota, przypominająca szachownicę, wyglądała nowocześnie i gustownie.

Z boku widać, że ten SUV jest dużym autem – mierzy równe 460cm długości. Japończycy doskonale wykorzystali gabaryt samochodu, bowiem w środku przestrzeni jest całe mnóstwo. Czy z przodu, czy z tyłu, nawet bardzo wysocy pasażerowie nie będą mieli powodów do narzekania. I wcale nie jest tak, że przestronne wnętrze udało się osiągnąć kosztem bagażnika. Przeciwnie! Kufer w RAV4 jest ogromny – liczy aż 580 litrów.

Testowana Toyota przypadła mi do gustu już od pierwszych przejechanych kilometrów. RAV4 jest samochodem, do którego kierowca wsiada i nie musi się do niego przyzwyczajać, czy specjalnie uczyć. Wystarczy dobrze dopasować pozycję fotela (całkiem wygodnego), ustawić lusterka i można ruszać w trasę. Choć nigdy nie miałem Toyoty, a moje doświadczenia z japońską marką nie są zbyt wielkie, muszę przyznać, że w RAV4 poczułem się jak u siebie. Prowadzenie jest banalnie proste, wygodzie i bezpieczeństwu sprzyjają duże lusterka i dobra widoczność. Kabinę wykończono z dobrych materiałów, spore połacie deski rozdzielczej pokrywała przyjemna w dotyku skóra z niebieskimi przeszyciami. Czuć powiew luksusu w charakterystyczym, japońskim stylu. 

Design kokpitu może nie do końca trafia w mój gust, ale zdaję sobie sprawę, że nieprzekombinowany projekt w połączeniu z dobrym spasowaniem, może mieć grono zwolenników. Nie wyobrażam sobie za to, żeby ktokolwiek był w stanie cieszyć się z multimediów, jakie oferuje Toyota. Te, niezmiennie, są archaiczne i aż proszą się o odświeżenie. Póki co, Japończycy wprowadzili jedną, istotną zmianę. W końcu bez problemu można zsynchronizować z autem smartfon za pomocą systemu CarPlay/Android Auto.

Toyota w Europie oferuje do RAV4 dwie jednostki napędowe. Typową, 2-litrową 173-konną benzynę i swoją słynną hybrydę, której – przyznaję – jestem fanem. „Moja” RAV4 miała praktycznie ten sam zestaw, jaki pod koniec zeszłego roku sprawdzałem przy okazji testu flagowej limuzyny, Camry. Wiedziałem zatem czego się spodziewać i o rozczarowaniu nie było mowy. Wolnossący, 2.5-litrowy motor kapitalne współpracuje z elektrycznym, samoładującym się wspomagaczem. Łączna moc wynosi 222KM (przy wersji z napędem na obie osie). Co to oznacza w praktyce? Niezłe osiągi – do pierwszej setki masywna RAV4 przyspiesza w lekko ponad 8 sekund – i rewelacyjne spalanie! Podobnie jak w Camry, jeżdżąc po mieście, komputer pokładowy niezmiennie pokazywał wartości nieprzekraczające 6 litrów zużycia benzyny na 100 kilometrów. I to wcale nie przy przesadnie ekonomicznej jeździe. Podobno, obchodząc się delikatnie z pedałem gazu, spokojnie da się zejść grubo poniżej 5 litrów… Wrażenie robi elastyczność jednostki, przekładająca się na imponującą dynamikę. Toyota trochę gorzej radzi sobie na autostradzie, bowiem spalanie rośnie, ale wciąż nie sposób przekroczyć barierę 10 litrów. Ponadto, w kabinie robi się dość głośno. Znacznie przyjemniej jest delektować się komfortem jazdy przy niższych prędkościach.

Ostatnio, przy okazji testowania jednego z SUV-ów stwierdziłem, że do takiego nadwozia najlepiej będzie pasował dieslowski motor. Teraz chciałbym uaktualnić tę tezę o wyjątek w postaci hybrydy Toyoty, która sprawdza się równie dobrze. Jak nie lepiej. Jasne, trzeba polubić się ze skrzynią CVT (bezstopniowy automat), która zmusza silnik do nieprzyjemnego wycia w wypadku wbicia pedału gazu w podłogę. Kiedy zaakceptujemy tę niedogodność, docenimy pozostałe walory benzynowo elektrycznej jednostki. Rynkowy sukces RAV4 wynika także ze stosunkowo atrakcyjnej ceny. Hybryda – bo tę wersję mocno polecam – w bazowej wersji wyposażenia „Active” kosztuje 140 tysięcy złotych. Napęd na cztery koła wymaga 10-tysięcznej dopłaty. Może trudno mówić tu o szalonej okazji, ale patrząc na szereg korzyści wynikających z posiadania najnowszej RAV4, proponowana kwota wydaje się uczciwa. Zwłaszcza, że za Toyotą od lat ciągnie się – niebezpodstawnie – fama niebywałej bezawaryjności. Obiektywnie patrząc, konkurentom, trudno rywalizować z SUV-em, który przez przeszło ćwierć wieku zapracował na swoją mocną pozycję. A piąta generacja wypada na tyle dobrze, że ciężko mówić w jej wypadku o jakichś znaczących wadach. Byłoby to karkołomną – a przede wszystkim niesprawiedliwą względem Japończyków – sztuką. 

Następny

Kontakt

Napisz do mnie