Znów na boisku

Niemiecka Bundesliga, jako ostatnia z czołowych europejskich lig, zawiesiła rozgrywki z powodu pandemii koronawirusa. Brak zdecydowanej reakcji tamtejszych władz spotkał się wówczas z olbrzymią krytyką w futbolowym środowisku. Teraz, gdy wirus wciąż zbiera swoje żniwa, największe niemieckie kluby podjęły decyzję o wznowieniu treningów. Zawodnicy mają ćwiczyć w małych grupach i unikać bezpośredniego kontaktu. Czy pierwszy krok w stronę powrotu do sportowej normalności nie został postawiony za szybko?

Olbrzymi chaos, jaki zapanował w związku z zawieszeniem piłkarskich rozgrywek na całym świecie, jest sytuacją bezprecedensową. Co chwila pojawiają się nowe pomysły, mające pomóc klubom i zawodnikom wyjść ze sportowego paraliżu obronną ręką. W grze są olbrzymie pieniądze. Nagłe, nieplanowane przerwanie ligowych sezonów, oznacza olbrzymie straty finansowe. Telewizje, co zrozumiałe, nie chcą wypłacać klubom obiecanych dziesiątek milionów euro za prawa do transmisji meczów. Sęk w tym, że na Starym Kontynencie (z wyłączeniem Białorusi) nie odbywają się żadne zawody. W większości drużyn mocno obcięto zarobki piłkarzy, odsyłając ich do domów, na przymusową kwarantannę. Spekulowanie o ewentualnym terminie powrotu do grania w piłkę wciąż przypomina wróżenie z fusów.

Tymczasem, na początku kwietnia Bayern Monachium ogłosił, że wznawia grupowe ćwiczenia. Mistrzowie Niemiec opracowali specjalny plan treningowy, dzięki któremu piłkarze mogą wrócić na boisko. Ci mają spotykać się na zamkniętych obiektach, w specjalnie wyznaczonych porach, w maksymalnie pięcioosobowych grupach. Sportowcy mają unikać rozmów ze sobą, zachowywać kilkumetrowe odstępy, a prysznic – po zakończonym treningu – powinni wziąć już w swoich domach. 

W ślad za Bawarczykami poszły kolejne kluby z niemieckiej ekstraklasy. – Musimy być gotowi na powrót rozgrywek, zawodnicy muszą mieć kontakt z piłką – stwierdził Lucien Favre, szwajcarski trener Borussii Dortmund. Zgodnie z pierwszymi decyzjami, Bundesligę zawieszono do 30 kwietnia. Wielu ekspertów uważa, że po tym terminie, nadal nie będzie szans, aby w Europie zaczęto grać w piłkę. Niemcy widzą jednak sprawę inaczej. – Liga chce ruszyć najpóźniej 15 maja. Będą to mecze bez kibiców. Będziemy dostarczać rozrywki dla siedzących w domach ludzi. Wznawiamy treningi. Każdy z nas przejdzie testy na koronawirusa. Wolę grać na pustym stadionie, niż siedzieć w domu – mówił w programie „Misja Futbol” Rafał Gikiewicz, bramkarz Unionu Berlin. W podobnym tonie wypowiedział się, na antenie „Kanału Sportowego”, kapitan reprezentacji Polski i gwiazdor Bayernu, Robert Lewandowski: – Bardzo prawdopodobne jest to, że Bundesliga wróci w maju. Władze chcą rozłożyć mecze na cały maj i czerwiec. Nie wiem, jak będzie wyglądała Liga Mistrzów, bo tam jest dużo więcej logistyki. Zdajemy sobie sprawę z tego, że będziemy musieli grać bez kibiców. Chcielibyśmy grać dla nich, ale musimy to zaakceptować. Bezpieczeństwo jest najważniejsze.

Wznowienie piłkarskich meczów byłoby dla wielu ludzi jasnym sygnałem, że problem pandemii zaczyna znikać. Również wspomniana przez Lewandowskiego i Gikiewicza rozrywka w postaci transmisji ligowych meczów na żywo, mogłaby pomóc ludziom oderwać się od codziennych trosk. Drugą stroną medalu jest jednak walka piłkarskiego świata o wielką kasę, zapisaną w umowach i kontraktach. Rodzi się pytanie: czy to nie czasem walka za wszelką cenę? Owszem, jeśli niemiecki plan się powiedzie, pozostałe kraje – utrzymujące stan zawieszenia – będą gorączkowo liczyć finansowe straty i zazdrościć Niemcom odwagi. Gorzej, jeśli działania naszych zachodnich sąsiadów poskutkują rozprzestrzenianiem się koronawirusa wśród piłkarzy i ich najbliższych…  

Następny

Kontakt

Napisz do mnie