Kolejny w rodzinie

Kia doskonale radzi sobie na trudnym rynku samochodów kompaktowych. Popularny Ceed występuje już jako klasyczny hatchback i praktyczne kombi. W ofercie jest także usportowiony ProCeed, o nadwoziu typu shooting brake. Na tym jednak nie koniec. Ostatnio do salonów trafił XCeed, czyli nowoczesny i elegancki crossover. Co za dużo to niezdrowo? Nie w tym wypadku! Najnowsza propozycja Koreańczyków robi naprawdę świetne wrażenie…

Już po pierwszych materiałach prasowych, które ujrzały światło dzienne w połowie ubiegłego roku, było jasne, że Kia XCeed przypadnie do gustu Europejczykom. Świeża i odważna linia nadwozia prezentuje się bardzo atrakcyjnie i idealnie wpisuje się w modny segment kompaktowych crossoverów. Jeśli zwykły Ceed wydaje się komuś zbyt nudny, warto żeby przyjrzał się odmianie poprzedzonej w nazwie literką „X”. Na wstępie trzeba zaznaczyć, że za „uterenowionym” wizerunkiem, nie idą w parze nadzwyczajne właściwości jezdne, umożliwiające przemierzanie bezdroży. Nie ma mowy o napędzie na cztery koła, a 18-centymetrowy prześwit (przy 18-calowych felgach) również nie zwala z nóg. Nie oszukujmy się, nie są to jednak kwestie, którymi potencjalny nabywca XCeed’a będzie zaprzątać sobie głowę.

Kia XCeed została doskonale przyjęta przez dziennikarzy, którzy postanowili przyznać jej tytuł Car of the Year 2020. Nie chodzi o prestiżowy europejski konkurs, lecz o pierwszą polską edycję plebiscytu. Do finałowej piątki trafiły także Toyota Corolla, Skoda Scala, Hyundai Kona i Peugeot 208, lecz to XCeed okazał się najlepszy. Nie sposób specjalnie podważać wybór jurorów, gdyż mamy do czynienia z bardzo przyzwoitym samochodem, którego charakter spełnia współczesne oczekiwania kierowców.

Przez niespełna tydzień testowałem najbogatszą, mocno nafaszerowaną różnymi bajerami, odmianę XCeed’a. Mój egzemplarz był w rewelacyjnym żółto-złotym kolorze, za który należy dodatkowo dopłacić niespełna 3 tysiące złotych. Jeśli chcemy wyróżnić się na ulicy, warto wybrać właśnie ten wyjątkowy odcień. W środku także można znaleźć nawiązania do lakieru w postaci listew, którymi wykończono deskę rozdzielczą, oraz czarno-żółtej skórzano-materiałowej tapicerki. Daje to spójny i mogący się podobać efekt. Zresztą całe wnętrze – do czego zdążyła mnie już przyzwyczaić Kia – jest utrzymane na wysokim poziomie. Narzekałem jedynie na „budżetowe” tworzywo zastosowane w okolicach środkowej konsoli, w dolnej partii. Po dłuższej trasie bolała mnie prawa noga od wbijania jej w twardy plastik. Niemniej jednak, cała reszta zasługuje na pochwałę. 

Podobał mi się odnowiony system multimedialny, a dokładnie duży, ponad 10-calowy ekran o kapitalnej rozdzielczości. Jakością nie odbiegał od klasy premium, przypominając mi ten z chociażby najnowszych BMW. Brawo! Koreańczycy, na całe szczęście, nie przenieśli wszystkich ustawień pojazdu na ciekłokrystaliczny wyświetlacz. Nadal klimatyzacją, podgrzewaniem foteli, czy kierownicy sterujemy za pomocą klasycznych przycisków, co znacznie ułatwia życie. W miejscu tradycyjnych „zegarów” znalazł się kolejny wyświetlacz, o równie dużym rozmiarze. To rozwiązanie nie do końca do mnie trafia. Trochę szkoda, że Kia odchodzi od analogowych wskazówek. Zwłaszcza, że potrafiła projektować je w bardzo prosty i czytelny, a zarazem elegancki sposób. Cyfrowa alternatywa dostępna jest jedynie w wypadku najdroższej wersji. W dwóch tańszych nadal spotkamy te z „poprzedniej epoki”.

Za kierownicą XCeed’a czułem się bardzo dobrze. Kolejny raz doceniłem ergonomię, jaką cechują się koreańskie pojazdy. Nie trzeba się specjalnie ich uczyć – od pierwszych chwil za kółkiem, czułem się jak w domu. To duży plus azjatyckich aut, które często wypadają coraz lepiej niż ich europejskie odpowiedniki. Kia nie ma powodów, żeby wstydzić się układu kierowniczego, napędowego, czy pracy zawieszenia. Inżynierowie wykonali swoją robotę tak, jak należy w kompaktowych i uniwersalnych samochodach. Lekkie zaskoczenie czekało mnie na tylnej kanapie. XCeed mierzy prawie 4,4 metra długości. To całkiem sporo. Tymczasem w drugim rzędzie przygotowano mniej miejsca, niż można się spodziewać. Może nie było dramatycznie ciasno, ale o rewelacji także nie ma mowy. Dorosłym zdecydowanie polecam podróżowanie z przodu. Za to pozytywnie oceniam zgrabny i ustawny bagażnik z podwójną podłogą, o pojemności 426 litrów.

Jeden diesel i trzy odmiany benzynowe. Tak kształtuje się paleta silników w nowej Kii. Jeździłem najmocniejszą, turbodoładowaną benzyną (1.6 T-GDI) o mocy 204 koni mechanicznych. To bardzo dużo, może nawet więcej niż potrzeba w takim aucie. Po przestudiowaniu cennika uważam jednak, że warto wybrać tę wersję, gdyż jest droższa od 140-konnej odmiany jedynie o 7 tysięcy złotych. Nawet jeśli nie zależy nam na ponadprzeciętnej dynamice (niewiele ponad 7 sekund do „setki” robi wrażenie), zawsze dobrze dysponować zapasem mocy. Polecam także automatyczną, dwusprzęgłową skrzynię biegów, na którą nie sposób narzekać. Trzeba liczyć się z tym, że posiadanie ponad 200 koni pod maską wiążę się z niemałym apetytem na paliwo. Przekroczenie 11 litrów w trybie mieszanym nie jest żadną sztuką. Coś za coś. W przedstawionej konfiguracji (pełnej elektronicznych bajerów, których lista jest bardzo długa) XCeed może kosztować nawet ponad 120 tysięcy złotych. Patrząc, co dostajemy w zamian, nie można mówić o wygórowanej kwocie. Możemy poszukać oszczędności, wybierając któryś z mniej wypasionych wariantów. Dla porządku dodam, że cennik startuje do 77 tysięcy złotych.

Kilkudniowy test XCeed’a wypadł na piątkę – może z małym minusem – czym nie jestem wcale zaskoczony. Dawniej, zarówno Kia, jak i Hyundai, miały za zadanie bacznie śledzić i gonić europejską motoryzację. Teraz – przynajmniej w segmencie szerokorozumianych kompaktów – wydaje się, że to Koreańczycy zaczynają wyznaczać trendy, co jeszcze kilkanaście lat temu, brzmiałoby jak science-fiction. 

Następny

Kontakt

Napisz do mnie